Przechodząc od zewnętrznej strony zachodniej bramy uniwersytetu - dodam, że w jak najbardziej DOZWOLONYM miejscu, na chodniku praktycznie - o mało nie rozjechał mnie jakiś chiński palant. Zdenerwowany tym faktem zapukałem mu w szybę, po czym wywiązała się taka oto wymiana zdań [muszę przyznać, że trochę przy niej gestykulowałem]:
Ja [po chińsku] - Co jest panie? Gdzie masz oczy? Ludzi nie widzisz? Jak jeździsz?
Głupi Kierowca [po angielsku, z adekwatną do sytuacji powagą] - Nie miałeś prawa tędy przechodzić [You didn't supposed to walk here].
Szczena z wrażenia mi opadła, gały na wierzch wyszły, języki mi się pomieszały i nawet nie zdążyłem zapytać za jaką cholerę w takim razie miałem się przemieścić obok bramy:
a) naokoło, przechodząc przez jezdnię 3 razy
b) wzbić się w powietrze i przelecieć nad wjazdem
c) teleportować się,
a w tymże czasie po GK kurz tylko został. Zawodnik się po prostu ulotnił. I sam nie wiem czy w szok wprawiło mnie usłyszenie z chińskich ust sentencji w języku angielskim czy też takaż ich totalna bezsensowność. Zgaduję, że po części i jedno, i drugie.
I jak tu nerwów nie stracić?
Cdn.
Dzieje Bydgoszczy
1 miesiąc temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz