czwartek, 27 grudnia 2007

G jak Gratis

Że reklama dźwignią handlu jest - to każdy wie, a że promocja? Oczywiście że tak! Czasem nawet lepiej wydać trochę kasy na upominek, bądź gratis dla klienta, niż na reklamę w prasie, radio czy tv. Oto najlepszy, chiński przykład jak skusić klienta gratisem, a i nie wydać za dużo na promocję. Patrza i uczta się!


Z pozoru wygląda jak zwykły papier toaletowy, ale po bliższym przyjrzeniu się...


...można dostrzec dołączony doń prezent!...


...Którym jest chusteczka, sztuk 1!!! :))))))


Pytanie tylko, czy taka chusteczka będzie kiedykolwiek nadawać się do jakiegokolwiek użytku... Jedno jest pewne - takiej promocji nikt się nie oprze :)


foto: Tomas

środa, 26 grudnia 2007

Święta, święta i po świętach...

Były to już moje 3 święta w Chinach i muszę dodać, że jak dotąd najbardziej udane :)

Asia i Agata wróciły na święta do domu i wrócą na początku stycznia. Renata została sama w mieszkaniu, więc wprowadziłem się do niej, żeby potowarzyszyć koleżance w niedoli. Złożyły się też na to m.in. takie czynniki jak to, że mój współlokator przestał się myć wieczorami, co ostatnimi czasy znacznie uprzykrzyło mi życie, czy imprezujący noc w noc Rosjanie z piętra.

Tak czy siak żadnych wielkich planów nie było, po prostu Renata postanowiła zaprosić kilku znajomych do mieszkania, by zjeść wspólną kolację. No i tym sposobem stawili się - oprócz mnie, rzecz jasna - Paulina [Polka] z Danielem [Włoch], Weronika z Eugenio [Argentyna], Andrzej [Anglik polskiego pochodzenia] z Jennifer [Chinka] oraz Linda [Niemka].
Każdy coś tam przyniósł, więc było czym się obżerać, a oprócz tego, każdy przyniósł jakiś prezent, którymi się później obdarowaliśmy :)

Święta te, choć były jedynie namiastką prawdziwych świąt, będę jednak miło wspominał :D


Kolacja we wspólnym gronie przy wigilijnym stole :)


Od lewej: Andrzej, Paulina [u góry], Renata, Weronika, Eugenio, Jennifer, Linda i Daniel


Jak to w święta - spiżarka nie ma prawa być pusta :D


foto: Tomas

poniedziałek, 3 grudnia 2007

X jak Xiamen Porto

W sobotę na naszym uniwersytecie miał miejsce turniej piłkarski, w którym wzięło udział 16 drużyn. Organizatorem był niejaki pan Andrew Doroszkiewicz, urodzony w Polsce Anglik z Manchesteru :) [tak, tak - my som wszędzie ;]
W ten oto sposób w szranki stanęły teamy złożone z m.in. Europejczyków, Azjatów, Afrykanów. Nagrody były raczej symboliczne, ale chodziło o dobrą zabawę, a to się organizatorom udało.

Wszystkich uczestników podzielono na 4 grupy, po 4 zespoły. Faza eliminacyjna rozgrywana była w grupach, z których wychodziły dwa zespoły z najlepszymi bilansami spotkań. Mecze zaś były rozgrywane w systemie każdym z każdym, czyli każdy zespół grał w co najmniej 3 spotkaniach. Każdy mecz trwał 15 minut, bez zmian stron i bez przerwy. Zasady były uproszczone, czyli np. auty były wykopywane, a nie rzucane, nie było też spalonych, ani rożnych.

Pierwsze spotkanie przyszło nam zagrać z Chińczykami, którzy - niestety - okazali się dla nas za mocni. Nic nie dały wprowadzone przeze mnie zmiany - przerypaliśmy 2:0 :(
Na szczęście wyciągneliśmy wnioski z naszych błędów, co spowodowało, że w następnym meczu - z kolejnym chińskim zespołem - wygraliśmy 3:0! Zaliczyłem w nim pełny wymiar czasowy :)
Ostatni mecz był dla nas decydujący, gdyż okazało się, że aby przejść dalej musimy wygrać z tajsko-japońskim zespołem, który prezentował się naprawdę nieźle! Po dramatycznym meczu, w którym straciliśmy bramkę w pierwszych minutach gry, udało nam się doprowadzić do wyrównania niemal w ostatniej minucie gry! Dzięki temu ciągle zachowywaliśmy szanse na awans do finałów, ale o tym kto przejdzie do 2. rundy - my, czy Tajowie - zadecydować miały rzuty karne... w których, niestety, musieliśmy uznać wyższość rywali. Mimo to zabawa była super, choć momentami walka była dosyć zacięta, ale tak to już czasem w sporcie bywa :)

Poniżej zdjęcia naszego teamu:


Xiamen Porto w pełnym składzie!

A o to profile wszystkich zawodników:

imię: Stephen
kraj: Ghana
pozycja: pomocnik
zalety: doświadczenie i ogranie


imię: Mathieu
kraj: Francja
pozycja: obrońca
zalety: wytrzymałość


imię: Sebastian
kraj: Niemcy
pozycja: obrońca
zalety: waleczność


imię: Adam
kraj: Nigeria
pozycja: ofensywny pomocnik
zalety: szybkość


imię: Adrian
kraj: Meksyk
pozycja: pomocnik
zalety: zwinność


imię: Emanuel
kraj: Nigeria
pozycja: napastnik
zalety: drybling


imię: Yonadou
kraj: Nigeria
pozycja: napastnik
zalety: zmysł snajpera


imię: Dany
kraj: Włochy
pozycja: obrońca
zalety: włącza się w ofensywne akcje


imię: Tomas
kraj: Polska
pozycja: obrońca
zalety: walka w powietrzu


Zdjęcia z najbardziej dramatycznego meczu z zespołem Beer Chang [tajsko-japońskim]


Yonadou przy piłce


Dany walczy o piłkę


Sorry gościu, ale nikt nie przejdzie przez lewą obronę :)


Przez chwilę było niebezpiecznie...


Tomas przy piłce


Radość po strzeleniu wyrównującej bramki :D


Stephen wykonuje rzut karny


Mathieu podchodzi do piłki


No dobra, to teraz czekamy na następny turniej! :)


foto: Agata, Tomas

wtorek, 27 listopada 2007

Urodziny Floriana

Kto to właściwie Florian jest? A to taki sympatyczny Niemiec. Tak bardzo sympatyczny, że określenie - dajmy na to - Szwab zupełnie do niego nie pasuje :) Jest wysoki, chudy, ma długie włosy, nosi okulary, a i poczucie humoru ma bardzo osobliwe, co bynajmniej w tym wypadku nie jest wadą :D
Poznałem go jakiś czas temu, gdy Sebastian [gram z nim często w piłkę] wyciągnął mnie w pewien piątkowy wieczór do kafejki na multiplayera w Counter Strike'a. Było miło i od tamtego czasu... już co tydzień wybieram się najpierw na kolację, potem na bilard i na końcu na CS'a razem z nimi i kilkoma Indonezyjczykami - Adim, Andreasem, Rianem i innymi.

Do rzeczy.
Urodziny Floriana były tydzień temu, ale postanowił je zorganizować w minioną niedzielę, tuż po xiameńskim Loy Kratongu. Sponsor się nie pojawił, więc miałem wolny wieczór, zresztą już wcześniej obiecałem mu, że przyjdę. Jak tylko Asia i Renata usłyszały o imprezie, to mimo, iż w ogóle jeszcze nie znały Floriana postanowiły się wkręcić. Jubilat nie miał oczywiście nic naprzeciwko. Trzeba było szybko coś wymyślić na prezent, więc skoczyliśmy szybko do sklepu po chińskie wino Changyu, rocznik 1999 za 30Y XD Żeby nie było - Changyu to w Chinach uznana marka :) Natychmiast potem udaliśmy się na miejsce imprezowania, czyt. na plażę. A tam czekał już na nas Florian z przyjaciółmi.

Rozpoczęło się bardzo spokojnie, od spożywania różnej maści trunków, czyli tak jak zawsze i wszędzie. Oczywiście nie mogło się skończyć tylko na tym. Floriana cechuje to, że ma milion pomysłów na minutę, więc nawet się nie obejrzałem, kiedy to podzieliliśmy się na drużyny, ustawiliśmy bramki z klapków i śmigaliśmy za piłką po piasku :) Grać w takich warunkach było oczywiście mordęgą i... niesamowicie fajną zabawą!
Pobiegaliśmy tak trochę, a potem przyszedł czas na odpoczynek, popitkę i... znów jubilat dał znać o sobie! Tym razem na tapecie pojawiła się siatkówka. Co jak co, ale plaża to idealne miejsce ba tego typu grę, więc nie trzeba mnie było długo prosić :) Miałem w końcu szansę trochę się wytarzać, hehehe :D

O ile dobrze dobrze pamiętam następną atrakcją była gra w butelkę. Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć na czym ta gra polega :) Osoba wylosowana miała do wyboru pytanie lub zadanie. Największego pecha miał Sebastian, który 3 razy z rzędu został wylosowany, a pytania jakie mu zadawano można by nazwać "co najmniej" wstydliwymi. Oczywiście były też i osoby, które pragnęły dać ujście swoim nadpobudliwym skłonnościom, co zaowocowało zadaniami w stylu: wchodzenie na palmę [oczywiście nie kto inny jak szczęściarz Sebastian :], udawanie małpy, stanie na rękach [Renata], taniec erotyczny z palmą [niestety ja, na szczęście nikt tego nie zarejestrował :P], ale najciekawsze miał Adi, który to miał przestraszyć dwie, Bogu ducha winne dziewczyny, które - na własne nieszczęście - znalazły się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Mimo pozornej trudności zadanie zostało wykonane wzorowo :)

Co było potem pamiętam już mniej klarownie. To, co najbardziej utrwaliło mi się w pamięci, to Florian, który wypił kapkę za dużo i miał problemy z nadpobudliwością, co z kolei stworzyło nam problemy z ujarzmieniem jego. Trzeba było poruszać się bardzo ostrożnie i imponować zwinnością, by nie przykuć jego uwagi, nie zostać zaatakowanym i natychmiast powalonym na ziemię.
Nieszczęściem Sebka było to, że Florek upodobał go sobie na ofiarę, co z kolei było błogosławieństwem dla nas, ponieważ mieliśmy względny spokój :) Jednak nie na długo, gdyż wkrótce potem Florian ubzdurał sobie by atakować moją nogę, która wcześniej została zmasakrowana w starciu z Sebastianem, gdy graliśmy w piłkę.
Ucierpiała też Yenni, która -pechowo - znalazła się w pobliżu Florcia, gdy jego stan osiągnął apogeum szaleństwa. Gdy tylko dostrzegł ją na horyzoncie, bez zbytniego zastanawiania się zaserwował piłką w twarz biednej dziewczyny. Biedaczka długo musiała do siebie dochodzić.

Gdy po jakimś czasie udało się uspokoić jubilata, czy to może on sam już opadł z sił, zaczął się tzw. "stały fragment gry", czyli..."yyy....buuueeee" XD W tym trudnym dla niego czasie, byliśmy jednak przy nim, a ja dzielnie zasypywałem rzygowiny piaskiem, jakby miało to coś dać :) Chłop zrobił swoje, a potem zaczęliśmy już się zwijać do domu. Florian nie był nawet w stanie się czołgać, więc ja i Sebastian musieliśmy go nieść. Do tej pory nie wiem, jak udało nam się go przepchnąć przez dziurę w bramie naszej szkoły, ani jak zawlekliśmy go na 6. piętro, no ale jakoś się udało. Zainteresowanego odprowadziliśmy aż do łazienki, gdzie ów - jak się później okazało - spędził noc.

A ja? Świadom dobrze spełnionego, obywatelskiego obowiązku, pożegnałem się i wróciłem grzecznie do siebie :)

A teraz coś na osłodę:

Komentarz zbędny :)


foto: Archiwum

Urodziny Mathieu

Oprócz obu Loy Kratongów, miniony weekend obfitował w urodzinowe party, o ile tak je można nazwać.

W niedzielę urodziny miał Mathieu, studiujący architekturę kolega z Francji. Spotkałem go w sobotę na boisku piłkarskim. Gdy po grze wracaliśmy już do akademika to mimochodem wspomniał o swych urodzinach i w ten o to sposób zostałem przez niego na nie zaproszony. Wróciłem do siebie, wyszykowałem się i już byłem u niego w chacie [nie mieszka w akademiku, tylko wynajmuje mieszkanie niedaleko, z Adrianem - też Francuzem i jeszcze z jakimś Chińczykiem]. Co mnie zdziwiło - gości policzyć można było na palcach jednej ręki. Oprócz jubilata i mnie byli też wspomniany wcześniej Adrian, Niemiec Rene, z którym chodzę na Minanhuę oraz Natalie, również z Francji.

Mieszkanko mają takie sobie. Mogłoby być bardziej przytulne, gdyby je doprowadzili do bardziej używalnego stanu i mniej brudzili, no ale ciężko o coś takiego w miejscu gdzie żyje 3 facetów naraz ;)

Siedzieliśmy tam troszkę, gadaliśmy, popijaliśmy, no a jak już wszyscy zgłodnieli, to wyruszyliśmy w miasto. Mathieu zaprosił nas na kolację do indonezyjskiej restauracji! Jedzenie było przepyszne, a nawet obsługa bardzo miła :) Z tego co pamiętam to skosztowaliśmy m.in. makaronu po indonezyjsku, kurczaka w cytrynowej trawie, bakłażana na ostro, ryby w sosie kokosowym [pyyyychaaa!!!] oraz krewetek curry. Wszystko smakowało extra! Jedynym minusem był stosunek ceny do ilości, gdyż dania nie należały do tanich i były stanowczo za małe :/

Po smacznym posiłku udaliśmy się do kawiarni. Ja zamówiłem sobie kakało :> Chciałem posmakować chińskiego kakała, a zresztą nie pijam kawy. Muszę powiedzieć, że było pyszota! Ale znowu ta cena - 15Y za kubek :/ Heh, jak już można tu dostać coś innego, lepszego to zazwyczaj jest droższe nawet niż u nas w Polsce :) Dziwne...

Następnie udaliśmy się do UX posiedzieć nad jeziorkiem, zaopatrzeni w to i owo :) Atmosfera i klimacik nad jeziorkiem były niepowtarzalne, do tego księżyc w pełni. Ach... rozmów i wygłupów w takim otoczeniu i warunkach nigdy nie chciało by się kończyć :)
W międzyczasie dołączył do nas kolega Robert [też z Niemiec] - trochę zakręcony, ale bardzo w porządku. Pośmialiśmy się z nim jeszcze trochę, po czym skoczyliśmy wszyscy razem na kaorou [chińskie barbecue], a potem to już każdy w swoją stronę, bo i pora już późna była.

Bardzo miło spędziłem więc wieczór z soboty na niedzielę, którego wspomnienie pozostanie w pamięci na długo... :)

Loy Kratong bonus :)

Poniżej filmiki, które udało mi się zrobić podczas Loy Kratong w UX:



Pokaz tajskiego boksu w wykonaniu tajskich studentów :)



Tradycyjny tajski taniec w wykonaniu pięknych tajskich dziewczyn :))



Taniec z wachlarzami to mój absolutny faworyt, wymiękniecie! Polecam!!! :)))

A co Wam podoba się najbardziej??? Pisać! :-)


video: Tomas

Loy Kratong część 2

Deja vu? Nie!

No właśnie :) Tak się fajnie w tym roku złożyło, że tajscy uczniowie z Jimei i UX postanowili zorganizować dwie, zupełnie niezależne od siebie imprezy. Xiameński Loy Kratong odbył się w niedzielę, tak by terminy ze sobą nie kolidowały.

Zaprosiliśmy też Sponsora, żeby do nas przyjechał, ale niestety zajęty ważnymi sprawami, ostatecznie nie dotarł na miejsce.

Poniżej zdjęcia z impry w UX:


Tajski przysmaki już za chwilę będą gotowe o skosztowania. Mniam, mniam!


Kratongi czekają na swych właścicieli...


Na szczęście dopisała nie tylko pogoda - ludzie też nie zawiedli


O, bąble! :D


Były tańce, śpiewy, hulanki... [a ta ładna pani na zdjęciu to moja koleżanka :]


To, co tygryski lubią najbardziej, czyli... konkurs piękności! Moja faworytka to ta pani w ubrana w kostium o kolorze czerwono-czerwonym :) Z tego całego zamieszania nie dowiedziałem się kto wygrałem, ale gdy się tylko zorientuję to zaktualizuję posta. Do tego czasu przyjmuję zakłady! :D


Kratong mój i Amm, przed...


...i po wodowaniu. Prawda, że ładny? Niestety, puszczałem sam ;( Ale kto wie, być może następnym razem... :}


Gdzie było fajniej? Oceńcie sami :)


foto: Tomas

niedziela, 25 listopada 2007

Loy Kratong część 1

Co to jest Loy Kratong?
Jest to jedno z najbardziej popularnych tradycyjnych tajskich świąt, którego początki sięgają wstecz do XIII w. ne, do opowieści o królu Ramkhanhaeng'u i jego małżonce Nang Nopamas. Nang zrobiła pierwszy kratong jako dar dla rzeki i puściła go z nurtem w jednym z pałacowych kanałów tak, by zauważył go jej ukochany. Król był tym niezmiernie oczarowany. Do dzisiaj legenda głosi, że jeżeli kratong dwojga zakochanych będzie utrzymywał się na wodzie dopóty, dopóki nie zniknie za horyzontem, ich miłość będzie trwała wiecznie.

Loy Kratong jest to święto zakochanych i powinno się je spędzać w towarzystwie ukochanej osoby.

Niestety, jako że ma wybranka w chwili obecnej znajduje się w Tajlandii, w święto bawiłem się razem z przyjaciółmi. Zebraliśmy się w 8-osobową grupę [Polki: Asia, Renata, Agata, Daniela, Japonka Sandy, Niemiec Sebastian, Tajka Dailing, no i oczywiście moja skromna osoba :] wynajęliśmy taksówkę i pojechaliśmy do Jimei, do mojej starej szkoły. W HWXY znajduje się sporo tajskich studentów, więc i nie mogło tam się obyć bez tego tradycyjnego święta.

Gwoli ścisłości - święto wypadało 24.11, ale że jest to dzień przed testem HSK [certyfikat z j. chińskiego], więc zdecydowano się zorganizować je dzień wcześniej, w piątek. A oto jak się bawiliśmy:



Jedną z atrakcji był konkurs piękności dla nie-Tajów :) Jak widać, było na co popatrzeć :D


Tajski taniec tradycyjny


Jak wyżej. Ech, można się było napatrzeć ;)


Chłopaki z "Honglvdeng" [Światła drogowe"] dali czadu!


Przyszedł i czas na odświeżenie starych znajomości, w końcu trochę się już nie widzieliśmy:

Johnny Boy z Indonezji


Ivanka - Wietnamka z Czech :)


Keaw z Tajlandii


Spotkałem też wielu innych znajomych, niestety nie wszystkich udało się uwiecznić na zdjęciach, a szkoda.
Ogólnie zabawa była super! Szkoda, że ta impreza odbywa się tylko raz w roku, choć... to nie do końca prawda. Dlaczego? Odsyłam do posta powyżej :)))))))))))))))))))))


foto: Tomas & co

wtorek, 20 listopada 2007

Wyborowo :)

Nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie znany jest nasz główny towar eksportowy. Jednak, czy ktokolwiek z Was odważyłby się snuć podejrzenia, że polska wódka - bo, jeżeli ktoś się jeszcze nie domyślił, to o niej właśnie mowa :) - przedostanie się na drugą stronę Wielkiego Muru oraz zrobi tam niezłą furorę? A jakże! Zresztą na poniższych obrazkach najlepiej widać, że polish vodka ma w Chinach niezłą markę :)


Poznajecie?


Teraz to już na pewno! :D


Zdjęcia ściany jednego z barów karaoke w Xiamen.


Foto: Tomas

niedziela, 18 listopada 2007

Mamy EURO 2008!!!


Przepraszam wszystkich niezainteresowanych piłką nożną za temat tego wątku, ale nie mogłem tego pominąć! Polska reprezentacja zakwalifikowała się do Mistrzostw Europy w piłce nożnej! Będzie to pierwszy w historii występ naszych reprezentantów na tej imprezie. Mało tego - styl w jakim wywalczyliśmy sobie awans naprawdę jest niesamowity!

Kurczę, muszę trochę ochłonąć :)

Wszystko zostało wyjaśnione wczoraj, kiedy to pokonaliśmy u siebie Belgię 2:0 na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Obie bramki nie zdobył kto inny jak Ebi Smolarek - duma naszej reprezentacji. Teraz bez względu na wyniki meczów pozostałych drużyn oraz naszego ostatniego meczu [z Serbią w Belgradzie] mamy zagwarantowany awans z 1. lub 2. miejsca [gdyż te miejsca są honorowane].

Niesamowite jest to, że do tej pory ani razu nie udało nam się wejść do EURO, a teraz będziemy grali na tej imprezie co najmniej 2 razy z rzędu, ponieważ kolejna edycja [w roku 2012] odbędzie się w Polsce i na Ukrainie [co znaczy, że występ mamy gwarantowany] :)

Żeby nie było, że jest to post zupełnie nie związany z tematyką bloga, to dodam, że powyżej opisany mecz Polska-Belgia był również transmitowany na sportowym kanale chińskiej telewizji publicznej CCTV5, dzięki czemu miałem tą wspaniałą okazję uczestniczyć w tym niezwykłym wydarzeniu :)


foto: Tomas

wtorek, 13 listopada 2007

Póki co...

Póki co przestój w pisaniu bloga i dodawaniu postów, gdyż trwa swego rodzaju sezon ogórkowy spowodowany egzaminami środkowo-semestralnymi oraz przygotowaniem do nich. 2 testy w tym tygodniu - czytanie i pisanie wypracowań oraz podstawy ekonomii, a w następnym tygodniu sprawdzian z mowy. Jak tylko profesor Wang wróci z Malezji to będzie też test z chińskiego.
W porównaniu do Jimei sesja tutaj to zupełny luz. Z dotychczasowym materiałem nie miałem, jak dotąd, żadnych - mniejszych, czy większych - problemów. Ze wszystkim jestem na bieżąco, nie mam żadnych zaległości, nawet jak zdarzy mi się ominąć jakąś lekcję, co do tej pory nie zawsze było takie oczywiste. Oczywiście nie wypada zapeszać, gdyż i tak wszystko wyjdzie "w praniu" :)

Oprócz przygotowań do sesji trwają również przygotowania do turnieju piłkarskiego, który odbędzie się 1 grudnia na boiskach UX. Mamy już nawet drużynę, były też pierwsze treningi, choć w mocno okrojonym składzie. Na razie nie będę zdradzał zbyt wiele, ale jeśli przystąpimy do turnieju w takim składzie jaki jest teraz, to powiem tylko, że team będzie mocno międzynarodowy :)
Poza tym staram się wczuć w atmosferę eliminacji do Euro 2008, bo jak wiadomo nasi grają w sobotę - najprawdopodobniej - historyczny mecz z Belgią. Mam tylko nadzieję, że już w ten weekend rozstrzygnie się sprawa awansu, co byłoby dla mnie [i nie tylko] powodem do ogromnej radości i wielkiej dumy :D Powodzenia, chłopaki! Jiayou!


Pokonajmy ich, tak jak ostatnio :)


foto: Internet

czwartek, 8 listopada 2007

S jak Sponsor

Jeszcze nie napisałem właściwej historii o sponsorze, a tu już mi się nasuwa kolejny wątek o nim, dlatego postanowiłem, że streszczę moją historię znajomości z nim [dla tych, którzy nie czytali bloga Aśki]. Otóż poznaliśmy go pewnego pięknego dnia w chińskim klubie. Byliśmy tam wieczorem całą bandą - ja, Asia, Renata i Rafał. Tak się złożyło, że nie było już wolnych miejsc, ale na szczęście Sponsor [właściwe imię Zhou Zhuolin] nas dostrzegł, zaprosił na kanapę, oraz przez całą noc fundował alkohol i przystawki, które tanie nie były [stąd zasłużył sobie na owy -jakże oryginalny - przydomek]. Zabawa z nim była przednia, więc wymieniliśmy numery telefonów i umówiliśmy się z nim na kolejne spotkanie.


A na to nie trzeba już było długo czekać, gdyż następnego dnia Sponsor [trzeci z prawej, między Renatą i Agatą] zaprosił nas do parku na herbatkę...


... a zaraz potem zafundował wystawną kolację. Jedliśmy huoguo.


Jak by jeszcze tego było mało, to po sytym posiłku udaliśmy się razem do klubu KTV śpiewać karaoke.


Widać i to mu nie wystarczyło, gdyż kolejnego dnia zaprosił nas do siebie na rodzinny obiad. Mieliśmy okazję poznać jego żonę i syna, oraz posmakować dań, które sam przyrządził. Panie, niebo w gębie!


Potem oprowadził nas jeszcze po swojej fabryce. Nie wspominałem jeszcze o tym, ale Sponsor jest biznesmenem. Produkuje on opakowania, głównie z papieru. Były już nawet z jego strony propozycje robienia wspólnych interesów. Kto wie, czemu nie? :)

--------------------

A teraz historia właściwa :) W ostatni poniedziałek postanowiliśmy wspólnie zmobilizować siły i zaprosić Sponsora do nas do szkoły. Wzięliśmy po piffku i poszliśmy sobie na plażę. Było nawet całkiem fajnie, rozmawialiśmy, żartowaliśmy itp., ale oczywiście Sponsor nie byłby sobą, gdyby nie wyskoczył z pomysłem zaproszenia nas na kolację. Jak powiedział, tak zrobił. Dryndnął po kumpli i nawet żeśmy się nie obejrzeli, kiedy to już staliśmy przed restauracją. A co powinno się jeść w portowym mieście? Oczywiście owoce morza!


Takie jak różnego rodzaju rybsy...


...krewety...


...homary...


...kraby...


...czy to coś powyżej, co wyglądem przypomina ludzkie odchody :)


Załoga powitała nas z niekłamanym entuzjazmem [widać waiguoreny w tej części Xiamen nie są zbyt często widywani :)


A tak wyglądały już przyrządzone dania, mniam, mlask...

W wielu chińskich restauracjach panuje zwyczaj, by spożywać posiłki przy okrągłych stołach z obrotowym, szklanym blatem. Dzięki temu każdy z gości ma łatwy dostęp do każdego z dań

W Chinach jedną z rozrywek dość rozpowszechnionych we wszelkich barach, restauracjach czy klubach jest gra w kości. Ma się pięć kości, każdy z uczestników rzuca, a zadaniem jest przybliżone odgadnięcie liczby poszczególnego nominału spośród wszystkich kości na stole [np. cztery czwórki, pięć szóstek]. Następna osoba stara się przebić ową liczbę, więc suma z każdym razem musi być większa, aż dochodzi do momentu, gdy któryś z graczy woła "blef!", czyli sprawdza. Jeżeli miał rację to wygrywa, a jeżeli liczba wymienionego nominału jest co najmniej taka sama jak podawał drugi gracz, to wówczas ten pierwszy przegrywa. A przegrana musi oczywiście odpokutować swoją porażkę poprzez uchylenie kielonka... :)


Aśka nie dawała Chińczykom żadnych szans!


Czas upływał baaaaardzo miło :)


Właściwie to nie wiemy czemu Sponsor chciał nas poznać [nawiasem mówiąc jestem z tego zadowolony również dlatego, że jest to bardzo sympatyczny człowiek], więc zwalamy wszystko na pozytywną stronę bycia obcokrajowcem w Chinach, ponieważ - przynajmniej w pewnych kwestiach - jest to pewien rodzaj nobilitacji, gdy spotykają nas takie przygody jak ta ze Sponsorem. Oby było ich więcej! :D


foto: Archiwum