Jeszcze nie napisałem właściwej historii o sponsorze, a tu już mi się nasuwa kolejny wątek o nim, dlatego postanowiłem, że streszczę moją historię znajomości z nim [dla tych, którzy nie czytali bloga Aśki]. Otóż poznaliśmy go pewnego pięknego dnia w chińskim klubie. Byliśmy tam wieczorem całą bandą - ja, Asia, Renata i Rafał. Tak się złożyło, że nie było już wolnych miejsc, ale na szczęście Sponsor [właściwe imię Zhou Zhuolin] nas dostrzegł, zaprosił na kanapę, oraz przez całą noc fundował alkohol i przystawki, które tanie nie były [stąd zasłużył sobie na owy -jakże oryginalny - przydomek]. Zabawa z nim była przednia, więc wymieniliśmy numery telefonów i umówiliśmy się z nim na kolejne spotkanie.
A na to nie trzeba już było długo czekać, gdyż następnego dnia Sponsor [trzeci z prawej, między Renatą i Agatą] zaprosił nas do parku na herbatkę...
... a zaraz potem zafundował wystawną kolację. Jedliśmy huoguo.
Jak by jeszcze tego było mało, to po sytym posiłku udaliśmy się razem do klubu KTV śpiewać karaoke.
Widać i to mu nie wystarczyło, gdyż kolejnego dnia zaprosił nas do siebie na rodzinny obiad. Mieliśmy okazję poznać jego żonę i syna, oraz posmakować dań, które sam przyrządził. Panie, niebo w gębie!
Potem oprowadził nas jeszcze po swojej fabryce. Nie wspominałem jeszcze o tym, ale Sponsor jest biznesmenem. Produkuje on opakowania, głównie z papieru. Były już nawet z jego strony propozycje robienia wspólnych interesów. Kto wie, czemu nie? :) --------------------A teraz historia właściwa :) W ostatni poniedziałek postanowiliśmy wspólnie zmobilizować siły i zaprosić Sponsora do nas do szkoły. Wzięliśmy po piffku i poszliśmy sobie na plażę. Było nawet całkiem fajnie, rozmawialiśmy, żartowaliśmy itp., ale oczywiście Sponsor nie byłby sobą, gdyby nie wyskoczył z pomysłem zaproszenia nas na kolację. Jak powiedział, tak zrobił. Dryndnął po kumpli i nawet żeśmy się nie obejrzeli, kiedy to już staliśmy przed restauracją. A co powinno się jeść w portowym mieście? Oczywiście owoce morza!Takie jak różnego rodzaju rybsy... ...krewety... ...homary... ...kraby...
...czy to coś powyżej, co wyglądem przypomina ludzkie odchody :) Załoga powitała nas z niekłamanym entuzjazmem [widać waiguoreny w tej części Xiamen nie są zbyt często widywani :) A tak wyglądały już przyrządzone dania, mniam, mlask...
W wielu chińskich restauracjach panuje zwyczaj, by spożywać posiłki przy okrągłych stołach z obrotowym, szklanym blatem. Dzięki temu każdy z gości ma łatwy dostęp do każdego z dań
W Chinach jedną z rozrywek dość rozpowszechnionych we wszelkich barach, restauracjach czy klubach jest gra w kości. Ma się pięć kości, każdy z uczestników rzuca, a zadaniem jest przybliżone odgadnięcie liczby poszczególnego nominału spośród wszystkich kości na stole [np. cztery czwórki, pięć szóstek]. Następna osoba stara się przebić ową liczbę, więc suma z każdym razem musi być większa, aż dochodzi do momentu, gdy któryś z graczy woła "blef!", czyli sprawdza. Jeżeli miał rację to wygrywa, a jeżeli liczba wymienionego nominału jest co najmniej taka sama jak podawał drugi gracz, to wówczas ten pierwszy przegrywa. A przegrana musi oczywiście odpokutować swoją porażkę poprzez uchylenie kielonka... :)
Aśka nie dawała Chińczykom żadnych szans!
Czas upływał baaaaardzo miło :) Właściwie to nie wiemy czemu Sponsor chciał nas poznać [nawiasem mówiąc jestem z tego zadowolony również dlatego, że jest to bardzo sympatyczny człowiek], więc zwalamy wszystko na pozytywną stronę bycia obcokrajowcem w Chinach, ponieważ - przynajmniej w pewnych kwestiach - jest to pewien rodzaj nobilitacji, gdy spotykają nas takie przygody jak ta ze Sponsorem. Oby było ich więcej! :D
foto: Archiwum