Długo nie pisałem, sorry - trzeba było najpierw wyleczyć kaca po
Euro. Wydaje się, że jest już trochę lepiej, ale awersja do oglądania piłki jeszcze chyba nie do końca mi przeszła. Tak czy siak, zatroskanych czytelników, którzy zasypują mnie listami i mejlami uspokajam, że już wracam do blogowania ;)
W tym poście opiszę jakie ostatnio mieliśmy problemy z uzyskaniem wizy dla Myni.
Wszystko zaczęło się pod koniec czerwca, kiedy jej wiza powoli zaczęła wygasać. W celu jej przedłużenia zaaplikowaliśmy o
wizę służbową (F), a prośbę poparliśmy dokumentami z mojej firmy (w następnym poście opiszę jakie warunki muszą zostać spełnione, by uzyskać taką wizę). Wizę taką trudniej jest uzyskać bedąc w Chinach niz poza nimi, gdyz nie wiedzieć czemu tutejszy urząd wymaga złożenia więcej dokumentów niźli w przypadku składania aplikacji w ambasadzie. Mniejsza, dodam tylko, że złożenie (zgadza się - ZŁOŻENIE) dokumentów zajęło nam cały dzień. Głównie dlatego, że okazywało się że albo brakuje jakichś dokumentów albo gdzieś nie ma pieczątki, to znowu zdjęć za mało, słowem - koszmar! Cudem udało nam się złożyć wszystkie dokumenty przed zamknięciem urzędu, a przecież wybraliśmy się tam już o 9 rano. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść...
foto: Wikipedia
Po uporaniu się z biurokratami i oddaniem wszystkich potrzebnych papierków pozostało już tylko czekać na wizę. Aplikowaliśmy o wizę 6 miesięczną wielowjazdową - gdyby Mynia dostała taką, mielibyśmy spokój na pół roku. Nie wiedzieć jednak czemu, tydzień później - przy odbieraniu paszportu okazało się, że wiza wystawiona jest na ledwie 7 dni. Tak, nie pomyliłem się -
7 dni! Oczywiście, co prędzej zaczęliśmy sprawę wyjaśniać z urzędasem odpowiedzialnym za wystawianie wiz -
Panem Linem. Jak nam Szanowny Pan wyjaśnił, powodem wystawienia wizy na tak krótki okres było
pogwałcenie (używam oryginalnego języka tegoż urzędniczyny) chińskiego prawa, które w tym wypadku objawiło się brakiem rejestracji w komisariacie. Niewtajemniczonym wyjaśniam, iż w chińskim prawie występuje nakaz rejestracji w pobliskim komisariacie milicji każdego obcokrajowca wkraczającego na teren Chin w ciągu 24 godzin. Niestety, za moją radą, zbagatelizowaliśmy to (dotąd nie miałem z tym żadnych problemów, być może dlatego że jako posiadajacy wizę studencką nie miałem obowiązku każdorazowego meldowania się na posterunku?). Tak czy siak, Pan Lin postanowił wykorzystać okazję i pognębić
waiguorenów. Na nic zdały się tłumaczenia o niewiedzy i braku złej woli. W jego mniemaniu nie stało się nic strasznego, bo przeca łaskawie pozwolił nam na kolejną aplikację, tylko że właśnie wtedy zaczęły się schody...
Był piątek po południu, więc kolejną aplikację mogliśmy złożyć dopiero w poniedziałek, a już w czwartek rano Mynia miała wykupiony bilet do Pekinu, ponieważ w piątek do Chin na 2 tygodnie przylatuje rodzina! Dowiedziawszy się jakich kłopotów nam przysporzył, Pan Lin nieco pobladł i nawet szczerze starał się pomóc nam znaleźć wyjście z sytuacji. Jedyną realną opcją była szybka podróż do
Hong Kongu. W HK w trybie ekspresowym można uzyskać wizę już na drugi dzień. Plan był więc taki: w niedzielę wieczorem wyjeżdżamy z Xiamen, w HK jesteśmy na drugi dzień, czyli w poniedziałek. Tego samego dnia składamy aplikację w ambasadzie chińskiej, we wtorek ją odbieramy i wieczorem ruszamy w drogę powrotną, a na miejscu jesteśmy w środę rano. Wszystko na styk, bo w środę jest jeszcze parę rzeczy do załatwienia na miejscu, a w czwartek już o 7 rano lot do Pekinu. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy, ale prawdziwe problemy zaczęły się dopiero teraz!
Po dotarciu do HK okazało się bowiem, że ambasada jest zamknięta! 2 lipca jest święto państwowe - wypadł akurat dzień wolny po 1 lipca, czyli po tzw.
Hong Kong's Establishment Day. Tragedia! Oznaczało to bowiem, że skoro złożymy podanie o wizę nie w poniedziałek, tylko we wtorek, to dostaniemy ją dopiero w środę i nie zdążymy wrócić autokarem do Xiamen na czas! Panika straszna, a wyjścia tylko dwa - jakimś cudem ubłaganie urzędników o jeszcze szybsze wystawienie wizy niż w protokole (niemożliwe w 99%) albo po odebraniu wizy ratowanie się lotem do Xiamen (zdobycie biletów na lot tego samego dnia również graniczyłoby z cudem, a do tego jest to wielce kosztowne rozwiązanie). To w jakim stanie psychicznym wówczas byliśmy było nie do opisania. Rodziców Myni trzeba odebrać, ale nie tylko - przecież plan całej ichniej wycieczki jest już z góry ustalony, a loty, bilety, hostele itd. już dawno pozamawiane. Po prostu musieliśmy uzyskać wizę dla niej tu i teraz!
Strasznie zmartwieni postanowiliśmy coś zjeść i znaleźć dach nad głową. Bądź co bądź, byliśmy po długiej i strasznie męczącej podróży, więc nasz stan fizyczny dorównywał psychicznemu. Jednak niespodziewanie zatlił się promyczek nadziei... W trakcie szukania hostelu natrafiliśmy na ogłoszenie w jednym z nich - reklamowano usługi wizowe. Zaciekawieni, zapytaliśmy starszego pana za ladą o szczegóły, a ów wyjaśnił nam, że jest w stanie, brzydko mówiąc, "załatwić" wizę turystyczną bądź służbową aż na 3 miesiące, w dodatku do odbioru w dniu składania aplikacji(!). Wystarczyło dać paszport, zdjęcie, no i oczywiście zapłacić określoną sumę. Jednak zamiast wzbudzić w nas radość, wzbudziło to jedynie nasze podejrzenia. Czemu tak szybko? Czemu tak tanio? Była to jednak - jak dotąd - nasza jedyna deska ratunku. Postanowiliśmy więc najpierw zasięgnąć języka. Udaliśmy się do pobliskiego biura turystycznego, gdzie - jak się później okazało - świadczy się podobne usługi. Dowiedzieliśmy się, że wizę taką wyrabia się w graniczącym z Hong Kongiem
Shenzhenie, dlatego trwa to niespełna jeden dzień (pytanie: dlaczego nie można tak zrobić w Xiamen?). Za identyczną usługę wizową jak u Pana w hostelu biuro zażyczyło sobie jednak ponad 2.5 razy wyższą cenę.
Stało się wówczas jasne, że to może być nasza ostatnia deska ratunku. Pojawił się jednak dylemat - komu zaufać? Długo zastanawialiśmy się co zrobić i komu powierzyć wyrobienie wizy - dziadkowi z przypadkowego hostelu, który na codzień raczej nie miał do czynienia z wizami, nie wzbudzał naszego zaufania, no i nie wiadomo było czy ten paszport w ogóle nam odda, nie wspominając w ogóle o wizie. Ale był za to o wiele tańszy. Z drugiej strony biuro turystyczne wyglądało profesjonalnie, wzbudzało zaufanie i wyglądało na to, że naprawdę są w stanie podołać zadaniu. Jednak strasznie słono sobie życzyli, a my i tak już kupę kasy włożyliśmy w uzyskanie tej wizy. Zastanawialiśmy się trochę, a żeby rozwiać wszelkie wątpliwości postanowiliśmy jeszcze raz odwiedzić i podpytać dziadka. O dziwo, za drugim razem wzbudził w nas o wiele więcej zaufania i zrobił znacznie lepsze wrażenie. Nie wiem w jaki sposób to zrobił, ale skończyło się na tym, że to jemu powierzyliśmy paszport Myni.
Mimo to nadal nie za bardzo ufaliśmy swojemu wyborowi i prześladowały nas różnorakie, wdzierające sie do głowy senariusze - że nie dadzą nam wizy, że dziadek paszportu nie odda, że zażąda nagle więcej pieniędzy, oszuka itp. Do samego końca nie byliśmy pewni, czy uda nam się uzyskać wizę i odzyskać paszport.
...
O dziwo, odbiór odbył się bez najmniejszych problemów. O umówionej godzinie czekał na nas dokument do odebrania, a w środku niego widniała świeżo wystawiona chińska wiza na całe trzy miesiące! I choć Mynia odetchnęła z ulgą dopiero gdy pozwolono jej przekroczyć granicę, to nasza przygoda z wizą dobiegła końca, a Mycha właśnie lata po Chinach korzystając z wizy ile tylko może :) Oczywiście rodzina o naszych perypetiach dowiedziała się dopiero po fakcie, bo nie było by zbyt mądre denerwować ich zawczasu przed podróżą ich życia. Na szczęście tym razem wszystko dobrze się skończyło. Uff!
Liczby
800HKD - tyle kosztuje jednomiesięczna wiza turystyczna w chińskiej ambasadzie w HK wystawiona w trybie ekspresowym (1 dzień roboczy).
2670HKD - tyle za pomoc w uzyskaniu wizy zażyczyło sobie od nas chińskie biuro turystyczne.
950HKD - tyle zapłaciliśmy dziadkowi z hostelu za pomoc w uzyskaniu trzymiesięcznej wizy. O godzinie trzeciej po południu w dniu złożenia aplikacji czekał już na nas gotowy do odebrania paszport.
1HKD = ~0.50PLN