Na jednym z mainstreamowych portali przeczytałem dzisiaj ciekawy artykuł, opowiadający o problemie z którym ostatnio borykają się Chińczycy. Mowa o braku kultury. Swego czasu było o tym bardzo głośno, m.in. za sprawą tego incydentu. Każdy, kto kiedykolwiek natknął się na chińskich turystów z pewnością wie o czym mówię, że nie wspomnę o tych, którzy odwiedzając Państwo Środka mieli wątpliwą przyjemność doświadczyć ze strony miejscowych chamstwa w skali masowej. Żeby było jasne, Chińczycy potrafią być serdeczni, uśmiechnięci i szczodrzy jak mało kto. Niestety, na ulicach, gdzie łatwiej zachować anonimowość, nikt nie próbuje silić się na kulturę. Ciągłe przepychanie się, niemal fizyczna walka o miejsce w środkach komunikacji, ignorowanie przepisów, nie ustawianie się w kolejki, nieustanny hałas, palenie dosłownie wszędzie, załatwianie potrzeb fizjologicznych gdzie popadnie - to tylko niektóre przykłady żywcem wyjęte z tutejszej codzienności. Władze problemem zaczęły interesować się szerzej dopiero przy okazji pekińskiej Olimpiady. Wtedy to zaczęto wydawać mieszkańcom stolicy instrukcje jak powinni się zachowywać(sic!), a nawet straszono mandatami za chodzenie po ulicy w piżamie lub z odsłoniętym brzuchem. Co ciekawe, te nieokrzesane nawyki próbowano nawet wówczas tłumaczyć jako taki miejscowy zwyczaj. Łatwo w ten sposób usprawiedliwiać braki w wychowaniu, ciekaw jednak jestem czy oddawanie moczu w metrze to też jakaś część bogatej przecież chińskiej tradycji? W 2010 roku, przy okazji EXPO w Szanghaju, nastąpiła kontynuacja uczłowieczania Chińczyków. Ci co tam byli, widzieli efekty a raczej ich brak. Teraz chiński rząd boryka się z nowym problemem. Mieszkańcy Państwa Środka coraz szybciej się bogacą, a co za tym idzie, coraz częściej i w coraz większej liczbie organizują sobie wczasy za granicą, ciekawi świata poza Wielkim Murem. Niestety, swoim zachowaniem przysparzają sporego bólu głowy dysydentom, którzy doskonale zdają sobie sprawę jaki ich rodacy pozostawiają po sobie wizerunek. Wizerunek, który szkodzi przecież całemu narodowi! Dlatego też, czujny chiński rząd już podjął kroki w celu zapobiegania dalszego rozprzestrzeniania się chamstwa wśród urlopujących za granicą ziomków. Chętnie bym temu pomysłowi przyklasnął, gdyby nie jego forma, a ta jest typowa dla mentalności chińskich władz i całego społeczeństwa w ogóle, czyli - działania doraźne. Jak inaczej można nazwać wydawanie podręcznika, w którym instruuje się plebs jak ma się zachowywać poza granicami kraju? Logicznie myśląc, jeśli komuś nie wstyd zrobić kupę na środku chodnika w biały dzień, to raczej nie będzie przejmował się jakimiś tam instrukcjami, nieprawdaż? Ale i na to znajdzie się sposób, dlatego też chińskie władze postanowiły posunąć się krok dalej. Według artykułu, najbardziej chamscy turyści mają zacząć trafiać na czarne listy sporządzone przez agencje podróżnicze, a recydywiści mogą nawet przestać być obsługiwani przez agencje turystyczne. Jakiś urzędas zasugerował nawet, że wskazane byłoby donoszenie na najbardziej upierdliwych. Czy to nie brzmi jak jakaś paranoja? Każdy, kto ma choć odrobinę rozumu łatwo dostrzeże, że są to działania powierzchowne, służące nie likwidacji źródła problemu, a raczej jego tłamszenia. Chińczycy mają dziwną skłonność do usuwania skutków, nie przyczyn. Jeżeli chce się wyedukować społeczeństwo na jakikolwiek temat, to powinno zacząć się od podstaw - "oddolnie", że tak to ujmę, a nie odgórnie, za pomocą nakazów i zakazów. Tylko czy dysydenci z Państwa Środka umieją rządzić inaczej niż kijem i batem? A może lepiej, że reagują w jakikolwiek sposób niż w żaden? Jaka jest Twoja opinia?
Oto link do wspomnianego wyżej artykułu.