czwartek, 8 grudnia 2011

Zdradliwa matematyka

Dałbym ten post do rozmówek, tyle że nie za dużo było w tej sytuacji dialogu:

Stoję w sklepie całodobowym w kolejce z napojem za 4,5RMB. Pani przede mną, się guzdrze, ale w końcu nadchodzi moja kolej żeby być obsłużonym. Nie mam drobnych, więc płacę banknotem 20-juanowym. Udało mi się jeszcze znaleźć 0,5RMB, więc podaję kasjerowi, co by łatwiej mu było wydać resztę. Niestety, sprzedawcy nie udało się ani przewidzieć tego mojego sprytnego ruchu, ani zareagować z odpowiednim refleksem. Widzę, że się mota - woła kolegę - ale pomyślałem, że to po prostu nowy pracownik i nie może poradzić sobie z kasą fiskalną. Rzecz całkiem normalna - zdarzyć się może każdemu. Woła więc kolegę po pomoc, po czym razem omawiają jakiś problem. Jednka coś za długo to wszystko trwa, więc zerkam za ladę i widzę, że to raczej nie są problemy z kasą, a podsłuchując rozmowę wnioskuję, że kłopot raczej tkwi gdzie indziej. Już nie mogę uwierzyć w to co słyszę, ale mina ekspedientów (jak to profesjonalnie brzmi!) i ich oblicza nawet w najmniejszym stopniu nie skażone myślą zdają się zdradzać wszystko... Po czym wyciągają... Tak! KALKULATOR!

Dodam tylko, że oszczędziłem im - a zwłaszcza sobie - kolejnych kilkudziesięciu sekund próżni myślowej i uratowałem podpowiedzią, że winni mi wydać 16RMB. Uff, jakimś cudem udało im się nie przegrzać zwojów mózgowych. Ale za to jak się chłopaki spocić musieli! Najważniejsze, że wyrobili dzienną normę eksploatacji szarych komórek... ba! pewien jestem, że jak na swoje standardy to i tak tą normę pewnie kilkakrotnie przekroczyli.

2 komentarze:

Hanna pisze...

A wiesz, ze to dokladanie koncowek przy placeniu, to bardzo polska rzecz? U mnie bardzo czesto sprzedawcy odmawiaja przyjecia dodatkowych monet i juz przestalam sie dziwic (w matematyke u doroslych Anglikow tez do konca nie wierze - niektorzy maja problemy z obliczeniem 10%).

A na blogu Chris ("Kielbasa Stories" - o Amerykance w Polsce) ona sama opisala polska realnosc i tzw. "nie mam wydac", ktore po ostatniej wizycie w ojczyznie bardzo swiadomie odczulam (po swiezej lekturze wynurzen Chris). Okazalo sie, ze w przynajmniej co drugim sklepie pytano mnie wlasnie o te koncowki z ceny, a kilka razy jak odmowilam, bo nie chcialo mi sie szukac, to oswiadczono mi, ze nie maja jak wydac.

Tak wiec Twoi Chinczycy nie sa przygotowani na takie traktowanie i dlatego ich zbliles z pantalyku! Na pewno ich matematyka jest na lepszym poziomie, ale oni od dziecka nie trenowali dodawania koncowek do banknotow, tak jak my. :)

Tomas pisze...

Zgadzam się z tym, że panuje u nas dosyć osobliwy zwyczaj wydawania pieniędzy. Szczególnie charakterystyczną frazą jest "będę winna grosik" :)

Dlatego zgodziłbym się z Tobą w 100%, gdyby nie to że Chińczycy sami mnie często proszą o końcówki! I wcale się im nie dziwię, bo w ten sposób jest łatwiej wydać pieniądze. Dlatego jak tylko mam, to im daję.

Poza tym działanie 15,5+0,5=16 (fakt, że na wyższym poziomie, bo z ułamkami ;)) nie powinnno nikomu sprawiać żadnych trudności, a już na pewno nie kasjerowi! Możesz mi zarzucić, że zbyt bardzo wierzę w ludzi, ale wydaje mi się że z tej potyczki z matematyką, mimo wszystko, to jednak człowiek powinien wyjść zwycięsko :)