Jak do tej pory miałem przyjemność - niekiedy wątpliwą - dzielić 2-osobowy pokój z 5 różnymi osobowościami. Postaram się pokrótce opisać i ocenić [1-6] każdego z nich [chronologicznie]:
1. Xiaowu [Wietnam]
Mój pierwszy współlokator. Wspominam go najgorzej. Nie umiał ani słowa po angielsku [a ja wtedy jeszcze po chińsku] więc komunikacja z nim była bardzo ograniczona. Do tego posiadał wszystkie cechy charakteru jakich nie znoszę i był ohydnym obłudnym kombinatorem. Nie chodził na zajęcia, co noc szlajał się po dyskotekach i barach, co rusz sprowadzając jakieś co łatwiejsze dziołchy, hałasował każdego wieczora, "pożyczał" sobie moje rzeczy bez pozwolenia, nawet sprowadził swoją dziewczynę do nas na miesiąc, by mieszkała z nami, a do tego nie oddał mi pieniędzy.
Musiałem się z nim męczyć aż pół roku. Nigdy więcej!
Ocena: 1 [najniższa z możliwych ocen i tak nie oddaje mojej niechęci do tej osoby]
2. Abraham [Filipiny]
Koleś był zupełnym przeciwieństwem Xiaowu. Chodził spać w godzinach 22-23, ale i nierzadko tuż po 21., a wstawał o 6. rano. Był bardzo spokojnym człowiekiem, ale strasznym brudasem - nigdy nie zamiatał, łaził w butach po pokoju i rzadko zmieniał gacie. Rzadko też wychodził na zewnątrz, całymi dniami oglądał anime albo grał w głupie gry, typu Street Fighter, co było dosyć infantylne jak na 26-letniego gościa. Prawie nigdy się nie uczył, a jego chiński był na poziomie niższym od mojego, choć ja byłem wtedy dwie klasy niżej od niego. Nigdy nie mieliśmy nic wspólnego. Osobno kupowaliśmy wodę w baniakach, ba, nawet mieliśmy osobny papier toaletowy! Nigdy niczym się ze mną nie podzielił, ale też nigdy o nic mnie nie poprosił. Nie rozmawialiśmy w ogóle. Był dziwny, nawet jak dla innych Filipińczyków, ale przynajmniej był lepszy od Xiaowu.
Mieszkałbym z nim dłużej, ale po 2 miesiącach zmieniłem pokój, bo nasz był jedynym w całym budynku, w którym nie było klimatyzacji.
Ocena: 3 [dostałby więcej, gdyby chodził później spać, nie był takim brudasem i nie rozmawiałby przez telefon na cały głos o 6. rano]
3. Sugandi [Indonezja]
Przeprowadziłem się do niego po dwóch miesiącach mieszkania z Abem. Trafiłem do strefy, gdzie było 5 Indonezyjczyków i ja [na 6 osób]. Gandi okazał się być luzakiem.
nie było większych problemów, żeby z nim się dogadać, choć też za dużo nie rozmawialiśmy - oni wszyscy tam się dobrze znali, wszyscy z jednego kraju, a nawet jakimś cudem z jednego miasta. Denerwowało mnie to, że co chwila ktoś się przewijał przez nasz pokój. To całe towarzycho nie łaziło do szkoły tylko siedziało w pokoju i pykało w DoTę całymi dniami. Wnerwiał mnie zwłaszcza jeden - Guoming, który potrafił siedzieć w naszym pokoju do 3-4 w nocy. Czasami też było głośno jak pili piwsko, wracali z dyski, czy podczas MŚ'06.
Nie poznałem Gandiego zbyt dobrze, ale wyszło potem na jaw kilka spraw, z których wynikło, że nie był taki w porządku, jak mogło by się wydawać. Również był obłudnym oraz mitomanem w pewnym stopniu.
Ocena: 2,5 [on sam nie był uciążliwy i naprawdę można z nim było pogadać, ale ocena zaniżona przez jego koleżków]
4. Guoming [Indonezja]
Po tym jak wszyscy jego koledzy wyjechali [łącznie z Gandim] został sam i postanowił przeprowadzić się do mnie. Irytował mnie wcześniej, więc z początku byłem do niego uprzedzony, a nasze relacje zawierały w sobie pewien dystans. Z czasem jednak przekonałem się do niego i naprawdę go polubiłem.
Ming okazał się być bardzo w porządku i mieszkało się z nim naprawdę dobrze, choć miał oczywiście swoje wady. Może zacznę wpierw od nich:
- był strasznie leniwy, jeszcze bardziej niż ja. Do tego stopnia, że co rano musiałem go budzić do szkoły, w przeciwnym razie by zaspał. Uczył się po 2 minuty dziennie [średnio :], a jak chciałem go gdzieś wyciągnąć, to musiałem zaprzęgać traktor i dwa kombajny, żeby w ogóle go ruszyć gdziekolwiek
- zdarzało mu się być niesłownym, ale raczej wtedy gdy chciał się od czegoś wykręcić
- był uzależniony od DoTa! Spędził chyba 99,8% swojego życia grając w tą grę. Resztę spędził grając ze mną w CS ;)
Jeszcze by się parę znalazło, ale nie będę więcej pisał, bo wyjdzie odwrotnie niż bym chciał, hehehe.
Ogólnie Ming jest bardzo pozytywnie nastawionym do życia człowiekiem, uśmiechniętym, pogodnym, co udziela się też innym naokoło, dlatego ma wielu przyjaciół i dobre kontakty z ludźmi. Jest też jedną z najbardziej zakręconych osób jakie kiedykolwiek poznałem. Żyje we własnym świecie, a reszta mało co go obchodzi. Jak do tej pory był moim najlepszym współlokatorem i wspaniałym kumplem, żeby nie powiedzieć przyjacielem. Trochę razem przeżyliśmy, gdyż wytrzymaliśmy ze sobą rok. Zżyliśmy się naprawdę mocno. Do tej pory czasem odwiedzam go w Jimei.
Ocena: 6 [na początku myślałem, żeby dać mu 5, ale po krótkim namyśle stwierdziłem, że taki współlokator to jednak skarb, lepszego raczej ze świecą szukać, więc niech będzie 6, choć nie był idealny, no ale nikt nie jest :]
5. Stephen [Ghana]
Znamy się z - jak go pieszczotliwie nazywam - Stefciem już ponad 3 miesiące. Stefek nie jest aż tak uciążliwy jak poprzednicy - od czasu do czasu posprząta, nie hałasuje, nie gada za dużo, nie przeszkadza, ale ostatnimi czasy bardzo dał mi się we znaki. Nie wiem czy to z racji jego wieku [35 lat, żona i czwórka dzieci], czy z racji różnic kulturowych albo po prostu jego osobowości, ale ostatnimi czasy nie dogadujemy się najlepiej, a nasze relacje są raczej chłodne.
Może dzieje się tak dlatego, że Stefek odzywa się do mnie tylko wtedy, gdy czegoś ode mnie potrzebuje, prosi o pomoc itp., a to co mnie najbardziej w nim denerwuje to absolutny brak "przepraszam", "dziękuję", czy "proszę" w jego codziennym języku. Do tego dochodzi też nakazujący ton wypowiedzi. Nie podoba mi się takie zachowanie. Jestem za mało asertywny, żeby mu o tym powiedzieć, a z drugiej strony nie chcę doprowadzić do jakiejś dziwnej sytuacji między nami, bo coś mi się wydaje, że jeszcze trochę z nim pomieszkam.
Z bardziej prozaicznych powodów muszę też wymienić kwestie higieniczne, a raczej ich brak i to mi też bardzo przeszkadza.
O! Jest też do przesady oszczędny oraz używa czasem moje rzeczy bez pozwolenia, co mi zawsze działało na nerwy.
Na szczęście ostatnio nie za często przebywa w pokoju, a właściwie to tylko bywa, a konkretnie - spędza noce. I to jest jak na razie jego największa zaleta :)
Ocena: 3 [no bo przecież zawsze mogłem trafić gorzej]
C.D.N? Czas pokaże :)
Dzieje Bydgoszczy
1 miesiąc temu
3 komentarze:
Ech, studenckie życie...
Ja przez dwa lata darłem koty ze współlokatorami. Dopiero na piątym roku trafił mi się kumpel, który w zasadzie przyjeżdżał do akademika raz na dwa tygodnie zgrać na płyty wszystko co ściągnął w tym czasie eMule i pójść na seminarkę dyplomową ;-) Idealny układ. Za to w module (moduł to 2 pokoje 2-os i 2 3-os, razem 10 chłopa + wspólny kibel i prysznic) wtedy dorzucili nam trzech "ruskich" (tzn. Polaków repatriantów z Kazachstanu). Kumplowali się tylko z Rosjanami i innymi obywatelami byłego ZSRR, nigdy nie sprzątali, ciągle słuchali jakiejś rąbanki przy której disco-polo to szczyt wyrafinowania... masakra. W ogóle wtedy w akademiku zaczęło się robić z nimi nieprzyjemnie. Podobno od tego czasu dyrekcja zdecydowała nie przydzielać cudzoziemcom osobnych pokoi tylko dokoptowywać jednego do dwóch Polaków. Bo jak mieli osobne pokoje to zawsze się tworzyły takie getta... Kolesiom państwo fundowało rok "zerowy" - tylko lekcje polskiego i integracja a oni się za pieniądze podatnika izolowali i chlali (o narkotykach nie wspominam nawet...).
O tym jaki syf i karaluchy zastałem raz w pokoju, który na wakacje odziedziczyłem po ruskich, to długo by pisać. Pod lodówką było normalnie gniazdo obcych - tzn. piździarny "nest" karaluchów. Trułem to paskudztwo przez 3 dni wchodząc do pokoju tylko w prowizorycznej masce i waletując w tym czasie u swojej kobiety...
Dobrze, że to już za mną :-)
ciekawe co Twoi współlokatorzy mówią o Tobie:)
To prawda, dobry wspollokator to prawdziwy skarb:) tez mam swoje przezycia na ten temat. Zmienialam wspollokatorow (albo oni mnie) co rok ale mysle ze jestem na dobrej drodze do znaleznienia tego idelanego:) ale nie chce na razie zapeszac:)
Prześlij komentarz