czwartek, 29 grudnia 2011

Harbin - w poszukiwaniu nostalgii

Obok wstawiam link do świetnego artykułu na temat Harbinu.

Harbin to miasto położone na dalekiej północy Chin, stolica mroźnej prowincji Heilongjiang ( 黑龙江 ). Zostało założone przez Rosjan, którzy później gęsto zaczęli się w tamtych stronach osiedlać. Historia tego miasta jest więc nierozerwalnie z nimi połączona, ale nie brakuje tam również wpływu Polaków. W Harbinie bowiem, do którego często emigrowali Polacy zesłani wcześniej przez sowiecki reżim na Syberię, funkcjonowała kiedyś m.in. polska szkoła, polski kościół, wydawano polskie gazety, a najstarszy chiński browar ("Harbin") założony został przez Polaka.
Już od dłuższego czasu zresztą zamierzam napisać dłuższy post na temat historii tegoż piwa, niestety, materiałów źródłowych jak na lekarstwo.
Artykuł polecam, bo napisany jest ciekawie i rzetelnie.

czwartek, 15 grudnia 2011

Więcej wilków niż mięsa

Dobra, koniec z przechwałkami. Przeczytałem dzisiaj na onecie ciekawy artykuł o swataniu par oraz instytucji małżeństwa i wszystkich występujących w chińskiej kulturze zjawiskach socjologicznych jej towarzyszących. Artykuł - trzeba dodać - miejscami lekko przejaskrawiony, ale w dużej mierze rzetelny i odzwierciedlający prawdziwą sytuację przyszłych żon i mężów żyjących w Państwie Środka oraz problemów z jakimi borykają się na codzień. Poniżej co ciekawsze fragmenty:
Życie miłosne Chińczyków staje się coraz bardziej skomplikowane. Konkurencja na rynku matrymonialnym jest twarda, naciski olbrzymie, a rodzice wtrącają się do wszystkiego. Miłość w Chinach oznacza zawsze trójkąt: romantyzm, konfucjanizm i pieniądze.

(...) Sytuacja młodych Chińczyków jest trudna i robi się coraz trudniejsza. Mści się to, że żeńskie noworodki często jeszcze są w tym kraju niepożądane i od lat rodzi się tu więcej chłopców niż dziewczynek. W 2020 roku ponad 24 miliony kawalerów nie znajdą żony. (...)

(...) Pewnej niedzieli Xin natknął się jednak na Chiny, jakich sam jeszcze nie znał. Starsi, pomarszczeni mężczyźni i kobiety stali z notesami przed tablicą ogłoszeń, siedzieli pod rozłożonymi parasolami, a na każdym z nich widniała kartka z ofertą. To byli rodzice zachwalający swoje dzieci. (...)

(...) Trzeźwe poglądy Chinek objawiają się dziś w dwóch mądrościach. "Od niewolnika do generała" – tak nazywają nagłą przemianę wielu facetów po wypowiedzeniu sakramentalnego "tak". Dla nich samych zaś ślub, ciąża i małżeństwo oznacza "Być jeden dzień księżniczką, dziesięć miesięcy królową i całe życie sprzątaczką". Próbują więc wycisnąć z tego pierwszego dnia jak najwięcej. (...)
Cały artykuł do przeczytania tutaj.

Komentarz:
Powyższy artykuł nie tylko opisuje zmagania singli z przerażającą codziennością, ale i zwraca uwagę na pewien bardzo poważny problem. Skutecznie egzekwowana przez chiński rząd polityka jednego dziecka sprawiła, że rodzice inwestują pieniądze, miłość i całą uwagę w swoją jedyną pociechę. Niestety, brakuje w tym wszystkim umiaru, bo nadopiekuńczy rodzice nie dość że rozpieszczają swoje dziecko, to również robią mu ogromną krzywdę kompletnie pozbawiając samodzielności i całkowicie uzależniając je od siebie. Takie wychowanie na pewno zemści się w dorosłym życiu młodego Chińczyka.

Nie daje mi spokoju jeszcze jedna sprawa. Nie od dziś wiadomo, że badania prenatalne, wynikiem których wciąż niepokojąco często są aborcje, to w Chinach niemal codzienność. Oczywiście rząd, zdając sobie sprawę ze skutków ubocznych wprowadzenia polityki jednego dziecka, stara się przekonać obywatelki do, donaszania żeńskich płodów, jednak wciąż bardziej preferowani są chłopcy. Dlaczego? Ponieważ przynoszą rodzinie prestiż - a dziecko można mieć przecież tylko jedno. Martwi mnie tylko, że tak wielu Chińczyków lekką reką jest w stanie zrezygnować z poczętej już córki dla... no właśnie, dla czego? Dla statusu? Dla posiadania? I nie przeraża sam fakt, bo przecież aborcji dokonuje się wszędzie, bez względu na szerokość geograficzną - przeraża skala tego zjawiska.

Oczywiście zarówno powyższe jak i przytoczone w artykule problemy nie dotykają całego społeczeństwa, a część z przytoczonych w nim przykładów to skrajności, ale warto zauważyć że ich skala jest rzeczywiście duża. Myślę jednak, że rząd już od obmyśla jak sobie z tym poradzić... A może to właśnie te wszystkie odgórnie narzucone regulacje są najwiekszą bolączką Państwa Środka i jego mieszkańców?

wtorek, 13 grudnia 2011

Puchar Happy Cup

W odbywającym się turnieju zorganizowanym przez Happy Football Organization (po 5 zawodników w zespole) od początku nie szło nam najlepiej. Nasz bilans po fazie grupowej rozgrywanej pomiędzy czterema zespołami systemem każdy z każdym, wyglądał tak: 2 remisy (Chiny, Turcja), 1 przegrana (Afryka) i 0 zwycięstw. Z takimi wynikami nie udało nam się zakwalifikować do rundy mistrzowskiej pucharu HFO, ale za to wciąż mieliśmy prawo występów w rozgrywkach Happy Cup.

W ćwierćfinale rzutem na taśmę udało nam się zremisować 7:7 w regulaminowym czasie gry, choć przegrywaliśmy już 2:5. W dogrywce strzeliliśmy gola złotego gola i przeszliśmy do półfinałów, z kwitkiem odprawiając chińską drużynę Xidongkong. W półfinale nie daliśmy najmniejszych szans zespołowi Sport Cafe - rozgromiliśmy ich 9:1, spacerkiem kwalifikując się do finału. Finał miał miejsce dzisiaj, a stanęliśmy w nim naprzeciw mieszanej - jak nasza - drużynie United. Od początku pewnie prowadziliśmy i ani na chwilę nie pozwoliliśmy im zremisować, nie mówiąc o wyprzedzeniu. Ostatecznie odnieśliśmy pewne zwycięstwo 6:4. I tym samym puchar stał się nasz! To już drugie trofeum zdobyte przeze mnie w przeciągu jednego tygodnia! :D

W Pucharze wystąpiliśmy pod znaną stałym czytelnikom nazwą Xiamen Porto. Jednak ze starej drużyny tylko ja się ostałem. Poniżej skład:

U góry od lewej: Karol (Polska), Anvar (Uzbekistan), Ali (Turcja), Ernir (Islandia), Justin (USA), ja, George (Niemcy). Na dole od lewej: Kemal (Turcja), Ronald (Chiny) i Eldor (Uzbekistan). Tylko Yunus (Turcja) się gdzieś zapodział.

foto: Tomas & HFO

niedziela, 11 grudnia 2011

Puchar Falco Electrics

W sobotę (10.12.11) miał miejsce finał turnieju zorganizowanego przez firmę Falco Electrics. Ufundowany jako główna nagroda puchar trafił w ręce zespołu Anselmo, w którym miałem przyjemność zagrać. Do zespołu zostałem dokoptowany jako wzmocnienie dopiero w półfinale - udało nam się rozbić drużynę Falco Electrics 9:5, a mnie samemu udało się strzelić gola i zaliczyć 3 asysty.

Prawdziwe zawody miały się jednak odbyć dopiero w finale - trawiaste (choć bardzo nierówne) boisko, po 7 zawodników w zespole, 2x30 minut, dwie drużyny, jedna piłka i sędzia kalosz(!). Dosyć głupio straciliśmy pierwszego gola, ale po moim wejściu na boisko szybko zdobyłem bramkę niesygnalizowanym strzałem prosto w prawe okienko po pięknym podaniu od Hectora. Na nic się to jednak zdało, bo chińska drużyna za chwilę znów prowadziła. Do przerwy sytuacja się już nie zmieniła.

Na szczęście już na początku drugiej połowy znowu udało nam się wyrównać - pięknego gola z dystansu zdobył Hector! Krótko potem, na skutek złego sędziowania, Chińczycy wbili nam bramkę podczas przeprowadzania zmiany. Ciężko było nam się z tym pogodzić, a im szybciej czas upływał, tym sytuacja stawała się coraz bardziej nerwowa. Nerwy stracił Rodrigo, który musiał zostać zmieniony ze względu na ryzyko zdobycia czerwonej kartki. Z czasem zdominowaliśmy grę, ale huraganowe ataki, nie przynosiły skutku - chiński bramkarz bronił jak w transie. Mecz powoli dobiegał już końca, a sędzia doliczył dwie minuty. Przegrywaliśmy 2:3, jednak w pierwszej minucie doliczonego czasu gry nieoczekiwanie bramkę strzelił Włoch Matteo! Po raz trzeci z rzędu udało nam się zremisować! Chińczycy sensacyjnie stracili prowadzenie, a nas to tylko bardziej zmobilizowało do jeszcze większego wysiłku. W obliczu niemal pewnej przegranej uskrzydliła nas świadomość rozegrania dogrywki, a z rywali, którzy zwycięstwo mieli już niemalże w kieszeni, jakby uszło powietrze. Dlatego postanowiliśmy pójść za ciosem i postawić wszystko na jedną kartę - atakowaliśmy dalej. I udało się! Na około 15 sekund przed gwizdkiem Ernir zdobył przepięknego gola z dystansu prosto w okienko! Golkiper nie miał nic do powiedzenia, a obrońcy tylko bezradnie rozkładali ręce.

W ten sposób udało nam się w sensacyjny i trochę dramatyczny sposób zwyciężyć w finale turnieju i zdobyć puchar :) Natomiast sam puchar ciężki jakby był lany z betonu, a pod spodem naklejona lista triumfatorów ostatnich kilku mundiali. No i ten pomarańczowy kolor! Ale już dla samej satysfakcji było warto gryźć trawę :D

Od lewej: Ja, Ernir, Ali

foto: archiwum

czwartek, 8 grudnia 2011

Zdradliwa matematyka

Dałbym ten post do rozmówek, tyle że nie za dużo było w tej sytuacji dialogu:

Stoję w sklepie całodobowym w kolejce z napojem za 4,5RMB. Pani przede mną, się guzdrze, ale w końcu nadchodzi moja kolej żeby być obsłużonym. Nie mam drobnych, więc płacę banknotem 20-juanowym. Udało mi się jeszcze znaleźć 0,5RMB, więc podaję kasjerowi, co by łatwiej mu było wydać resztę. Niestety, sprzedawcy nie udało się ani przewidzieć tego mojego sprytnego ruchu, ani zareagować z odpowiednim refleksem. Widzę, że się mota - woła kolegę - ale pomyślałem, że to po prostu nowy pracownik i nie może poradzić sobie z kasą fiskalną. Rzecz całkiem normalna - zdarzyć się może każdemu. Woła więc kolegę po pomoc, po czym razem omawiają jakiś problem. Jednka coś za długo to wszystko trwa, więc zerkam za ladę i widzę, że to raczej nie są problemy z kasą, a podsłuchując rozmowę wnioskuję, że kłopot raczej tkwi gdzie indziej. Już nie mogę uwierzyć w to co słyszę, ale mina ekspedientów (jak to profesjonalnie brzmi!) i ich oblicza nawet w najmniejszym stopniu nie skażone myślą zdają się zdradzać wszystko... Po czym wyciągają... Tak! KALKULATOR!

Dodam tylko, że oszczędziłem im - a zwłaszcza sobie - kolejnych kilkudziesięciu sekund próżni myślowej i uratowałem podpowiedzią, że winni mi wydać 16RMB. Uff, jakimś cudem udało im się nie przegrzać zwojów mózgowych. Ale za to jak się chłopaki spocić musieli! Najważniejsze, że wyrobili dzienną normę eksploatacji szarych komórek... ba! pewien jestem, że jak na swoje standardy to i tak tą normę pewnie kilkakrotnie przekroczyli.

piątek, 2 grudnia 2011

Top 10 dań i napojów z chińskich fast-foodów, których nie spotkasz w Polsce

10. Herbata z mlekiem (McDonald's)


Czyli popularna u nas bawarka. W tej części Chin jest to obowiązkowa pozycja nie tylko w każdym szanującym się fast-foodzie, ale i w każdej restauracji w ogóle. Na ulicach Xiamen wprost aż roi się od mini-barów specjalizujących w podawaniu herbat, w tym herbaty z mlekiem - i to we wszystkich możliwych postaciach.

9. Herbata różana (Pizza Hut)


To już trochę bardziej wyrafinowana pozycja. Herbata dla smakoszy, ponoć z dodatkiem olejków owocu róży. Za taki dzbanuszek trzeba zapłacić w okolicach 15zł, więc cena nie jest zbyt wygórowana.

8. Mleko sojowe (KFC)


Ponoć zdrowa żywność, więc co ten napój porabia w menu jednej z największych sieci restauracji fast-food? Nie mogę znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Jedno jest pewne - smakuje obrzydliwie i nie zmienią tego jego najzdrowsze nawet właściwości. Mimo wszystko Chińczycy uwielbiają pić mleko sojowe (ble!), zwłaszcza ciepłe (bleeee!).

7. Ciastko z taro (McDonald's)


Skoro Chińczycy w ciastka ładują bulwy kolokazji, to my analogicznie powinniśmy tam chyba wciskać ziemniaki. Technicznie bowiem rzecz biorąc, owoce taro to warzywa - Chińczykom to jednak jakoś specjalnie nie przeszkadza, a - jak na załączonym powyżej obrazku widać - wręcz przeciwnie.

6. Chrupiące waniliowe krewetki (Pizza Hut)


Ścięte, obtoczone w panierce, chrupiące krewetki podane z sosem. Smakuje conajmniej tak dobrze jak wygląda, więc nie pozostaje mi nic innego jak tylko przyklasnąć temu wyśmienitemu pomysłowi chińskich kucharzy. Zresztą nie ma się co dziwić - krewetki w każdej niemal postaci smakują świetnie, a ja mogę je jeść choćby i na surowo.

5. Kalmar w panierce (Pizza Hut)


Kolejny owoc morza w chrupiącej panierce. Może i wydaje się ta potrawa trochę zbyt egzotyczna jak na nasze polskie, przaśne gusta, ale - a sam kiedyś za kalmarami nie przepadałem - odpowiednio przygotowany smakuje przepysznie! Ważne aby mięso nie było zbyt twarde i gumowate. Podany z keczupem - niebo w gębie.

4. Ryż z tańczącą ośmiornicą (Pizza Hut)


Jeszcze tego dania nie próbowałem, ale ośmiornica w smaku nie odbiega zbyt daleko od kalmara. Ryż z owocami morza to jedna ze sztandarowych potraw tej części Chin, więc trudno ażeby nie występowała w jadłospisie jednej z najbardziej popularnych w Kraju Środka zachodnich restauracji.

3. Ślimaki (Pizza Hut)


Tak, w chińskiej Pizzy Hut można zamówić ślimaki. Ja nawet nie rozumiem jak bardzo ktoś musiał być kiedyś tak głodny/zdesperowany, że zdecydował się skonsumować ślimoka. Jakoś nie mogę się do nich przekonać, ale widać inni lubią.

2. Krupnik na ryżu z wieprzowiną i stuletnim jajem (KFC)


No tak, sama nazwa tej potrawy wywraca żołądki do góry nogami. Co prawda owe jaja oczywiście nie liczą sobie stu lat, ale poddane specjalnemu procesowi fermentacji nie wydają się dzięki temu bardziej apetyczne niż stuletni zbuk, owy proces sprawia bowiem że białko krystalizuje się i przybiera ciemnobrązowy kolor, a zzieleniałe żółtko rozpływa się w ustach. Brzmi obrzydliwie? Nic bardziej mylnego - Chińczycy wręcz się nimi zajadają, a przyznam się że i mi bardzo przypadły one do gustu. Oczywiście nie każdemu zasmakują :)

1. Smoothie z czerwonej fasoli (McDonald's)


Proszę mi wybaczyć, ale zbiera mi się na wymioty za każdym razem gdy widzę czerwoną fasolę wykorzystaną w innej postaci niż zezwalają na to kanony kuchni meksykańskiej. Tymczasem w Chinach jest ona używana na takich samych prawach jak owoc! A przecież jest tu tyle prawdziwych pysznych egzotycznych owoców, że wymienię tylko ananasy, mango, liczi itd. Ale nie! - wszędzie ta czerwona fasola! Już naprawdę nie mogę sobie wyobrazić gdzie oni ją jeszcze upchną.

foto: internet

czwartek, 1 grudnia 2011

Rozmówki polsko-chińskie [12]

W drodze do pracy zamawiam na wynos lunch niemal zawsze w tej samej knajpie. Skoro bar jest oddalony od mogo miejsca pracy dosłownie o kilkaset metrów, to pomyślałem sobie, że nie powinno być problemu z dowozem:

Ja - Czy dowozicie też na wynos?
Baba - A to zależy gdzie... daleko?
[J] - No do XXX, tuż za rogiem.
[B] - A tam to nie, bo portierzy nie wpuszczają...
[J] - No jak, przecież wpuszczają!
[B] - A na które piętro?
[J] - Na 31.
[B] - A nie, to za wysoko...
[J] - No, ale przecież jest winda!
[B] - Nie... za wysoko.
[J] - Ale...
[B] - Za wysoko... stanowczo za wysoko...
[J] - ...

Cdn.