Na szczęście jest jeszcze równoległy festyn w Jimei, który już od conajmniej kilku dobrych lat nie schodzi poniżej pewnego poziomu, co zawsze gwarantuje dobrą zabawę. Tak samo było też i w tym roku, choć moim skormnym zdaniem - znacznie ubożej niż rok temu. Nie popisali się ludzie odpowiedzialni za część gastronomiczną, bo co prawda były jakieś tam tajskie przysmaki, ale zdecydowanie za mało, a w dodatku tak mało przekonujące, że w ogóle się na degustację nie zdecydowałem.
Strona wizualna była jak zwykle najmocniejszym punktem tegoż wieczoru:
Każdy mój powrót do Jimei to doskonała okazja by spotkać starych znajomych, tutaj z Ivanką [Wietnam/Czechy].
Nie dotrwałem jednak do końca imprezy [ominęło mnie puszczanie wianków na wodę, ale w sumie żadna to radocha jak się nie ma z kim i dla kogo :/], bo urwaliśmy się z przyjaciółmi na bilarda :)
Się przymiarzał, a czy trafił? Nia pamiętam... ;-P
Wracając do kampusu zauważyłem coś ciekawego, co szczęśliwie udało mi się utrwalić na zdjęciach - nie wiem co to za okazja była, może w pobliżu jakiś rajd się odbywał, czy co, ale wynikiem tego na parkingu sporo pooblepianych naklejkami samochodów się znalazło. Proszę:
Taki to pozytywny akcencik na koniec notki :). Fajnie, że w trakcie festiwalu nie spadła ani jedna kropla deszczu - jakbym miał bowiem przeżywać powtórkę sprzed dwóch tygodni to pewnikiem znów bym do końca nie wytrzymał... A tak? No, fajnie było :))).
foto: Tomas & co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz