sobota, 3 marca 2012

Złamany nos

O tym, że złamałem nos, było już w poprzedniej notce, ale tym razem ze szczegółami i z opisem męki, przez którą waiguoren musi przejść żeby została mu udzielona właściwa opieka medyczna w Kraju Środka. Ku przestrodze.

Ja i mój nos przed wypadkiem

Krótkie przypomnienie: podczas grania w piłkę z Chińczykami dostałem z łokcia w nos, polała się jucha, wracam do domu - spojrzenie w lustro - a nos krzywy.
Jeszcze tego samego dnia wczesnym wieczorem pojechaliśmy z Mynią do szpitala Chang Geng, chyba najlepszej placówki zdrowia w Xiamen, bo zarządzanej przez Tajwańczyków i zasilanej tamtejszymi doktorami. Na urazówce niezwłocznie zgłosiliśmy się do dyżurującego lekarza na badania, który od od razu wypisał mi skierowanie na rentgena. Zrobili mi zdjęcie, lekarz obejrzał i pokrętnie zaczął tłumaczyć, że "kość nosowa jest krzywa, ale na szczęście nie jest pęknięta" czy jakoś tak. Słysząc podobną diagnozę i spodziewając się tego, że skoro nos jest złamany to natychmiast będzie mi nastawiony, uznałem że złamania najzwyczajniej nie ma. W dodatku ani nie miałem krwotoku, ani mnie nawet nic nie bolało. Zostałem odesłany na konsultację do laryngologa w poniedziałek (zdarzenie miało miejsce w sobotę). Dodam, że podczas całego badania lekarz ani razu nie dotknął mojego nosa.

Po pechowym meczu z Chińczykami. Nigdy więcej...

Ze skrzywionym nosem żyłem normalnie, aż do poniedziałku. Podczas wizyta u laryngolożki, (która mojego nosa dotknęła tylko i wyłącznie na moją wyraźną prośbę) okazało się że, co prawda, z przegrodą nosową jest wszystko w porządku i nie potrzeba jakiejś poważnej interwencji, no ale nos jest krzywy (jasne!). Powiedziała mi jeszcze tyle, że jeśli chcę mieć prosty nos to muszę się poddać zabiegowi, ale i tak nigdy nie będzie on już z powrotem prosty.

Załamany wróciłem do domu. Dzięki wsparciu psychicznemu od Myni wziąłem się w garść i zadzwoniłem do znajomej, która wszystkie choroby, leki, szpitale i doktorów ma w małym palcu. Poleciła najlepszego ortopedę w Xiamen i namówiła na konsultację u niego. Zapisałem się na następny dzień, czyli wtorek. Niestety po wizycie u bardzo miłego i rzetelnego lekarza okazało się, że nie jest to jego specjalizacja i musiałem umówić się raz jeszcze, ale tym razem do chirurga plastycznego. A więc środa - wizyta u doktora He (z Tajwanu, więc tliła się iskierka nadziei). Doktor He powiedział, że zabieg trzeba zrobić jak najszybciej, zanim kość się zrośnie. Poinformował mnie o kosztach, które wyglądały tak:
- koszta zabiegu 600RMB
- koszta narkozy 3500RMB
- koszta pobytu w szpitalu (ok. 3 dni) ponad 1000RMB

Łącznie koszta zabiegu wynosiłyby 5000-6000RMB, co dla studenta jest niemałą(!) kwotą. Dlatego poprosiłem o jakąś alternatywę, przybity sumą pieniędzy jaką będę zmuszony wydać na leczenie (ubezpieczenie wygasło mi w czerwcu ub. roku, zresztą nie wiadomo nawet czy by pokrywało tego typu zabieg). Alternatywą okazało się znieczulenie miejscowe.

Dopiero wtedy, gdy wróciłem do domu, to przerażony kosztami zabiegu i powagą sytuacji zacząłem przeglądać moją kartę pacjenta i odszyfrowywać chińskie i lekraskie znaczki, wtedy sam odkryłem, że nos jest złamany. Spanikowany zacząłem przeszukiwać internet w celu znalezienia jakichkolwiek informacji na temat zabiegu, kosztów i sposobu leczenia. Dzięki temu dowiedziałem się jak wyglądają takie zabiegi w Polsce, jak się leczyć, co jest konieczne, a co nie. Dlatego też, po następnej konsultacji z doktorem He ostatecznie zdecydowałem się na tą drugą opcję, czyli zabieg ze znieczuleniem (w Polsce tego typu zabiegi wykonuje się właśnie ze znieczuleniem miejscowym) a koszta wyniosły ok. 1000RMB za znieczulenie i zabieg, po którym od razu zostałem odesłany do domu. Różnica bez porównania, a - jak się później okazało - efekt ten sam.

Razem z lekarzem ustaliliśmy datę zabiegu na poniedziałek (27.02). Cóż, miałem przed tym zabiegiem trochę strachu, bo do tej pory - a w Chinach przebywam już od ponad 6 lat - nie przydarzyło mi się absolutnie nic co wymagałoby interwencji lekarskiej (ale za to jak już się stało to na całego...). Bałem się nie tylko o efekty zabiegu, ale też że np. podadzą mi zbyt małą dawkę znieczulenia i w efekcie będę wszystko czuł. W głowie kłębiły mi się naprawdę różne myśli i aż do rozpoczęcia zabiegu nie byłem do końca pewien co mnie spotka. Ale po kolei.

Dostałem dokładną instrukcję co do przygotowania do zabiegu i w poniedziałek punktualnie zgłosiłem się do kasy, aby uiścić kaucję (takie są tu niestety realia). Potem - uprzednio przebrawszy mnie w pidżamę, zważywszy i zmierzywszy ciśnienie - zabrano mnie na salę operacyjną gdzie zostałem podłączony do kroplówki i okryty conajmniej dziesięcioma prześcieradłami ("pewnie żebym nie dał rady zwiać" - tak sobie wtedy pomyślałem). Gdy pojawił się chirurg, najpierw zrobił mi zdjęcia nosa, potem mi go porysował żelpenem, a potem znowu zrobił zdjęcia. Oczyszczono mi twarz i przygotowano do zabiegu. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam zanim znieczulenie zaczęło działać to dialog:
[Dr. He] - I jak, czujesz już znieczulenie?
[Ja] - (lekko poddenerwowany brakiem reakcji mojego ciała na znieczulenie) He-he, nie nic nie czuje. Naprawdę nic nie czuje jeszcze. Zaraz...

Z tego co działo się później zarejestrowałem jedynie fakt napierdalania mi młotkiem w nos. Na szczęście nie bolało, mało tego - było mi to tak obojętne jak to, kto wygra kolejną edycją "Tańca z gwiazdami" - tak bardzo "odleciałem". Gdy zacząłem się już wybudzać to lekarz pokazał mi lustro i spytał czy mamy tak zostawić czy poprawić poprzez otwartą redukcję (co w praktyce oznacza, że rozcinają przegrodę nosową aby tym otworem dostać się do kości i naprostować ją od wewnątrz). Byłem już jednak na tyle przytomny, by świadomie zrezygnować z sugestii dalszego grzebania w moim nosie.

Otumanionego, z tamponadą w- i gipsem na nosie udałem sie do domu. A właściwie to zabrała mnie tam Mynia, bez której to pewnie i do domu bym sam nie trafił.
Nie jest przyjemnie mieć tampony w nosie, bo to praktycznie oznacza nieprzespane noce - albo wysycha Ci w gardle, co sprawia że budzisz się co 5 minut z uczuciem łaknienia i na dłuższą metę sprawia ból całego gardła a usta pierzchną, albo zamykają ci się usta i dusisz się przez sen.

Kilka godzin po zabiegu.

Na szczęście już w środę wyjęto mi tamponadę i zmieniono opatrunek. Wtedy też na przytomnie i trzeźwo miałem okazję ocenić prostość mojego nosa. Nawiasem mówiąc, to te tampony były tak głęboko wsadzone, że podczas ich usuwania miałem uczucie jakby mi mózg przez nos wyjmowano :/
Po wizycie i powrocie do domu poczułem się o wiele lepiej. Przez kilka dni nos i oczy były jeszcze opuchnięte (jak na zdj. poniżej), a opatrunki przezornie zmieniane codziennie. Z dnia na dzień było jednak coraz lepiej.

Opuchlizna (dwa dni po zabiegu). Za to nos prosty :]

Ostatnia wizyta u doktora He miała miejsce dzisiaj (sobota, 3.03). Zdjęto mi szwy, naklejono plasterki, a chirurg powiedział, że już nie muszę się u niego stawiać :) Nos ponoć goi się naprawdę szybko i zaskakująco dobrze, ale nie zmienia to faktu, że przez conajmniej miesiąc mam zakaz uprawiania jakiegokolwiek sportu. Oczywiście przez ten cały miesiąc muszę być super-wyczulony i uważać na nos, żeby znowu go nie pokiereszować.
Trochę bólu było, ale najważniejsze, że ze zdrowiem już wszystko w porządku. Dziękuję za wszystkie słowa otuchy i wsparcie. Wszystko powoli zaczyna juz wracać do normy :)

A tak nos wygląda dziś. Jak nowy :)

"Z nas dwoje to prędzej po sobie spodziewałabym się wykonania operacji plastycznej" - słowa wypowiedziane przez Mynię na wieść o tym, że będę miał zabieg :).

foto: Mynia

7 komentarzy:

Wiera pisze...

Pokazałabym ten wpis wszystkim, którzy narzekają na polską służbę zdrowia :)
Blog bardzo ciekawy... można się zniechęcić do chin :)
Pozdrawiam!

Tomas pisze...

Dzięki! A co do Chin, to powiem tak - gdyby mi się tu nie podobało, to nie mieszkałbym tu już 6 lat :) Jest na co narzekać, ale i jest się czym zachwycać ;)

Anonimowy pisze...

Jak to kobieta musze odbiec od tematu i powiedzieć ci że jesteś przystojny :D

Tomas pisze...

Dzięki, ale i tak wszyscy będą myśleć, że sam to sobie napisałem ;)

Anonimowy pisze...

Mam nadzieję , że nos już w porządku :D !
Też miałam taką operację . Ha ! Sama również kiedyś określiłam to wyciąganiem mózgu przez nos . Okropne uczucie :)

Tomas pisze...

Już w porządku, dzięki :) Gram już nawet w piłkę bez specjalnej maski.
Jak miałaś operację, to musisz wiedzieć jakie to nieprzyjemne i utrudniające życie... W każdym razie dobrze, że już po wszystkim :)

Jowitka pisze...

Różne bywają sytuacje i czasami dojdzie do jakiegoś wypadku, kontuzji. Warto jednak poczytać sobie tutaj https://unilink.pl/porady/zlamany-nos-czy-polisa-ubezpieczeniowa-pokryje-koszty-leczenia na temat tego - czy polisa ubezpieczeniowa pokryje leczenie załamanego nosa.