Gdybym wiedział jak się dla mnie skończy pewne sobotnie popołudnie, na pewno wybrałbym inny rodzaj spędzania czasu niż granie w piłkę nożną z Chińczykami. Niestety stało się inaczej. I prawdopodobnie był to ostatni raz, gdy świadomie podjąłem decyzję o graniu wspólnie z kopiącymi się w czoło kitajcami. Jak się okazało, nie tylko kopiącymi i nie tylko w czoło - i nie mam tu na myśli piłki.
W skrócie wyglądało to tak - Chińczyk, któremu próbowałem odebrać piłkę tak nieszczęśliwie wywijał łapskami, że dostałem z łokcia w nos. Takie moje szczęście, że nierzadko miałem do czynienia z krwotokami z nosa, głównie osobiście, dlatego lejącą się strumieniem krew dosyć szybko udało mi się zatamować. Nawet tak bardzo nie bolało. Przynajmniej nie na tyle, żebym przestał grać, więc jeszcze trochę pokopałem. Jednak gdy przed powrotem do domu pomacałem nos, to wydał mi się trochę krzywy, myślałem jednak że to obrzęk, który na następny dzień powinien zniknąć.
Niestety po dotarciu do domu sprawdziły się moje najgorsze obawy - nos jest krzywy, ale nie od obrzęku. Kość jest krzywa. Niezwłocznie pojechaliśmy z Magdą do szpitala. Usłyszałem wyrok - okazało się, że nos jest złamany.
Następnie wizyta u laryngologa, ortopedy i dwie u chirurga plastycznego. Nie ma wyjścia, trzeba wykonać zabieg chirurgiczny prostowania nosa, im szybciej tym lepiej. Mało tego, nos nigdy nie będzie już tak prosty jak przed zabiegiem. Nie mam pieniędzy na narkozę, tylko na znieczulenie miejscowe. Panika. Nie dość, że szpital, to jeszcze w kraju trzeciego świata. Panika x2.
Przez całe 6,5 roku przebywania w Chinach szczęśliwie unikałem jakichkolwiek powikłań ze zdrowiem wiekszych niż biegunka, a tu nagle takie nieszczęście...
Zabieg miałem wykonywany dzisiaj po południu...
Dzieje Bydgoszczy
1 miesiąc temu