wtorek, 27 marca 2012

Tajwan: Kinmen

Kinmen (Jīnmén, 金门) to archipelag wysp usytuowany w prowincji Fujian. Największymi z nich są Kinmen (zwany także Wielkim Kinmenem) oraz Lieyu (Mały Kinmen). Choć Kinmen od Xiamenu oddalony jest ledwo o kilka lub kilkanaście mil morskich, to powiat ten należy do Tajwanu. Miejsce to jest na tyle atrakcyjne turystycznie dla Chińczyków, że z Xiamen na Kinmen promy pływają codziennie od rana do wieczora co godzinę - tyle też mniej więcej trwa rejs.

Dwa tygodnie temu wybraliśmy się tam, co prawda trochę z konieczności (wiza dwuwjazdowa), ale i trochę z ciekawości, bo do wyboru mieliśmy też inne opcje (HK, Macau). Kinmen leży tak blisko Xiamen, że w pogodne dni przy bezchmurnym niebie widać stąd jego linię brzegową. Mimo to, po drugiej stronie wody świat jest zupełnie inny.

Na Kinmenie znajduje się kilka hoteli, ale myślę że najciekawszym i najbardziej oszczędną kwaterą są zwykłe B&B, których na wyspie jest bez liku. My przed przyjazdem zarezerwowaliśmy sobie miejsce w Xiaxing Inn., hostelu który mieści się w zabytkowym budynku. Pokoje czyste i schludne, cena bardzo przystępna (800NTD za pokój dwuosobowy, 1NTD=~0.11PLN) i wyjątkowa miła obsługa.

Sposobów na zwiedzanie Kinmenu jest kilka. Pierwszym z nich jest wykupienie wycieczki objazdowej wraz z zakwaterowaniem. Można też zwiedzać na własnę rękę. Po wyspie kursują 4 trasy autobusów wycieczkowych, każdy z nich objeżdża po jednej gminie, a koszt przejażdżki jest stosunkowo niewielki (ok. 180NTD za bilet). Poza tym komunikacja miejska też działa bardzo sprawnie, a do tego jest szybka, wygodna i tania. Najgorzej jest z taksówkami - za przejazd z portu to hostelu zapłaciliśmy 350NTD (ok. 20 minut jazdy). Innym sposobem poruszania się po wyspie jest rower. Rowery na całym Kinmenie są bezpłatnym środkiem transportu dostępnym dla mieszkańców i dla turystów. W ten sposób promowany jest ekologiczny transport. My wybraliśmy coś jeszcze innego - wynajęliśmy skuter (350NTD/dzień).


Gmina Jincheng (Jīnchéng, 金城) jest centrum wyspy - to tutaj znajdują się hotele, targ oraz najważniejsze ośrodki powiatu. Charakterystyczna dla Kinmenu jest sieć malutkich, wąskich uliczek, gdzie można nacieszyć oko takimi widokami jak poniżej, znajduje się właśnie tu.
Kinmeńskie plaże usypane są szkieletami martwych krabów oraz muszli.

Powyżej statua Zheng Chenggonga (znanego też jako Koxinga), żeglarza-pirata do którego przyznają się 3 narodowości: Chińczycy, Tajwańczycy i Japończycy. W Chinach, urodzony w Japonii, Chenggong jest czczony jak bohater narodowy. Spoglądający przez morze w stronę kontynentu pomnik został ufundowany przez społeczność miasta Xiamen.

Krajobraz nieopodal linii brzegowej.

W czasach zimnej wojny Kinmen był bardzo ważnym ogniwem linii defensywnej Tajwanu. Położona o rzut beretem od Xiamen wyspa była bazą wojskową tajwańskich wojsk i miała kluczowe znaczenie strategiczne będąc najdalej wysuniętym w stronę kontynentu punktem obronnym.
Jeszcze 30 lat temu Xiamen i Kinmen ostrzeliwały się nawzajem. Na szczęście ukazane na zdjęciu powyżej czołgi, wraz z Trójkątną Fortecą, stanowią dziś jedynie atrakcję turystyczną. Podobnie zresztą jak inne pamiątki po niespokojnych czasach.

Choć Kinmen jest małą i raczej mało atrakcyjno turystycznie wyspą, to jej rezydentom póki co udaje się wycisnąć maksimum z jej potencjału. Położenie (bliskość Xiamen), łatwość uzyskania wizy dla chińskich turystów (na szczęście Polacy nie potrzebują wizy na Tajwan), wygodny i szybki transport, perfekcyjnie zorganizowane przejście graniczne (niemal żadnych kolejek!) oraz produkty z których słynie Kinmen sprawiły, że zainteresowanie turystów jest dosyć spore.

Wspomniane powyżej produkowane przez lokalną społeczność specjały są dwa, cała reszta jest typowa to dla ogólnie dostępnych i w prowincji Fujian i na Tajwanie.
Pierwszym jest Kinmen Kaoliang Liquor - produkowany z sorgo wysokoprocentowy alkohol, doceniany zwłaszcza w Chinach i Korei Płd., którego moc to od 38 do 58 procentów, w zależności od wersji. Wódka ta jest jednym z dwóch podstawowych produktów eksportowych Kinmenu. (foto: taiwantoday.tw)

Drugim towarem eksportowym Kinmenu są noże. Nie są to jednak zwykłe noże. Rezultatem wzajemnych ostrzeliwań chińskich i tajwańskich wojsk były nie tylko leje po bombach, ale i... złom w postaci łusek pocisków artyleryjskich. Mający głowę na karku mieszkańcy zaadoptowali ten osobliwy rodzaj surowca jako główne źródło metalu, z którego zaczęto wytwarzać noże. (foto: tabisite.com)

Powyżej ciekawostka spotkana przy trwających na ulicy robotów drogowych.

Automaty do "tankowania" wody.

Suszący się na słońcu makaron domowej roboty.

Będąc na Kinmenie i na Tajwanie w ogóle nie można nie spróbować lokalnych specjałów, które są naprawdę przepyszne i warte niejednego grzechu. Poniżej kilka z nich.
Klasyczna tajwańska przekąska, czyli żeberka w wieprzowej panierce (香酥排骨). Z wierzchu chrupiące, a w środku soczyste... Palce lizać!

Smażone pierożki (锅贴). W restauracji w której jedliśmy kupuje się je na sztuki.

Hamburger z chrupiącym kurczakiem.

Coś czego nie powinno zabraknąć w żadnej szanującej się tajwańskiej knajpie - kurczak w panierce!

Na koniecjeszcze taki mały polski akcent - kosmetyk znaleziony w jednym ze sklepów bezcłowych :).

Poprzednie relacje z Tajwanu tutaj: 1, 2, 3, 4.

piątek, 23 marca 2012

T jak taksówka

Poruszanie się w Xiamen za pomocą taksówek różni się nieco od jeżdżeniem taryfami w Polsce. Nie są to może jakieś znaczące różnice, ale na pewno da się znaleźć kilka egzotycznych różnic.
Najciekawsze z nich umieszczam poniżej:

(hxd.wenming.cn)

1. Samochód taksówkarza nie należy do niego, a do przewoźnika, w szeregach którego jest zrzeszony, a który mu to auto wynajmuje.
2. Dzienna stawka najmu samochodu kosztuje taksówkarza ok. 200RMB.
3. By zostać taksówkarzem w Xiamen nie jest wymagana znajomość topografii miasta(!).
4. Wszystkie taksówki w Xiamen należą zaledwie do kilku przewoźników, którzy z kolei podlegają pod miejski wydział komunikacji.
5. Niezależnie od przewoźnika, wszystkie taksówki malowane są pod ten sam wzór, róźnią się praktycznie jedynie kolorami ( np. biało-niebieskie jak na zdj. pow., biało-zielone itd.) i małym logiem przewoźnika umieszczonym na bocznych drzwiach auta.
6. W niektórych taksówkach można już płacić kartą magnetyczną (taką samą jaką płaci się w innych środkach komunikacji miejskiej, np. w autobusach i BRT).
7. Dotąd kierowcy nie mieli w zwyczaju przyjmować napiwków. Zwyczaj ten zaczyna już jednak powoli zanikać.
8. Taksówkarze nie orientują się po nazwach ulic i numerach lokali, a przede wszystkim po nazwach budynków (np. Hotel Millenium) i innych obiektów architektury.

czwartek, 22 marca 2012

G. Wall

Great Wall to nie tylko rozciągający się na tysiące kilometrów mur, ale również marka chińskiego wina. Jego jakość i smak pozostawiam jednak do oceny fachowcom.

Oryginalne wino Great Wall (chinesehour.com)

Ciekawostką natomiast jest fakt, że nie tylko zachodnie i uznane marki padają ofiarą chińskich podrabiaczy. W tym wypadku ofiarą kopistów padło owo wino Great Wall.
Poniżej zdjęcia win-podróbek zrobione podczas odwiedzin w lokalnym markecie:

Green Wall

Grape Wall

Rzekomo roczniki - odpowiednio - 2000 i 1995. Jeżeli tyle w tym prawdy ile oryginalności w nazwie to nawet najwytrwalszym amatorom taniego napitku radzę się trzymać od powyższych win z daleka.

niedziela, 18 marca 2012

Rocznica nad morzem w Asia Gulf Hotel

W sobotę wczesnym popołudniem, z okazji pierwszej rocznicy wybraliśmy się z Mynią na króciutkie wakacje nad morze do... Xiamen :) Tak, tak, zgadza się - nie odjechaliśmy zbyt daleko, zaledwie kilkanaście minut drogi autem od naszego mieszkania. Ale miejsce wybraliśmy idealne. Weekend spędziliśmy w Asia Gulf Hotel, przy 环岛路 - kilkaset metrów od plaży i z dala od miejskiego zgiełku.


Hotel ten położony jest po dwóch stronach obwodnicy okalającej wyspę Xiamen, tuż nad brzegiem morza. Jest to okolica, w której w sezonie odbywa się cykliczna impreza beach party.
Sam hotel jest pięciogwiazdkowy, położony w bardzo spokojnym i pięknym otoczeniu. W pobliżu znajdują się korty tenisowe i pole golfowe. W cenie standardowego pokoju wliczony jest także dostęp do basenu i klubu fitness oraz śniadanie. W środku hotelu i pokojów jest bardzo czysto, obsługa jest bardzo dobra, ale jedna jedyna rzecz która rozczarowuje to właśnie jest śniadanie! Ale o tym zaraz.


Jak tylko dojechaliśmy na miejsce, to niemal zaraz po zakwaterowaniu wybraliśmy się na piknik na plażę. Z pogodą trafiliśmy idealnie, bo był to najgorętszy dzień nowego roku (17.03) i słońce świeciło aż miło. Pobyczyliśmy się trochę na piasku, pospacerowaliśmy po czym wróciliśmy do hotelu na drzemkę, a wieczorem znów na spacer po okolicy. Przed pójściem spać, po dokończeniu oglądania serii Avatara (The Last Airbender, a nie to gówno z niebieskimi ludzikami :P), poświętowaliśmy trochę, bo rok razem to przecież szmat czasu - było więc co celebrować. A po wszystkim spało się naprawdę miło, bo łóżka mają w tym hotelu super wygodne!


No i wracam do tego co mnie najbardziej rozczarowało: śniadanie! Następnego dnia udaliśmy się do hotelowej restauracji, ale niestety przeważało chińskie menu, czyli zupy, smażony ryż, makaron, niejadalne "kiełbaski" z tektury, nugety itp. Do tego soki bez smaku, rozwodnione mleko. Z kuchni kontynentalnej był bardzo pyszny chleb i tosty, ale nie było ich z czym zjeść. Ach, i był jeszcze wybór płatków owsianych. Tak czy siak, niejednokrotnie jadałem lepsze śniadania w hotelach nawet 3-gwiazdkowych. Po prostu bieda, no.


Po śniadaniu znowu do łóżka, a potem powrót do domu. Ot, i tak wyglądała nasza pierwsza rocznica, dla której wyśmienitą okazją do świętowania był ten krótki urlop :). Ach, szkoda że nie da się zorganizować conamniej tygodnia takiego byczenia się w hotelu i plażowania.


foto: Tomas & internet

piątek, 16 marca 2012

Rozmówki polsko-chińskie [13]

Dzisiaj w sklepie, podczas kupowania telefonu komórkowego:

Ja - Czy mogę zobaczyć ten telefon?
Sprzedawczyni - Tak, ale to nie jest prawdziwy model, tylko atrapa.
[J] - Wiem, dlatego chcę zobaczyć prawdziwy.
[S] - Ale telefony mamy na zapleczu.
[J] - Wiem, dlatego, proszę żebyś mi go przyniosła.
[S] - Ale my je pokazujemy tylko jeśli klient jest zdecydowany na kupno...
[J] - (Mocno już poirytowany) No ale jak mam go kupić, nic o nim nie wiedząc?!
[S] - Mogę ci opowiedzieć jakie ma opcje.

Szczyt lenistwa.

Cdn.

sobota, 3 marca 2012

Złamany nos

O tym, że złamałem nos, było już w poprzedniej notce, ale tym razem ze szczegółami i z opisem męki, przez którą waiguoren musi przejść żeby została mu udzielona właściwa opieka medyczna w Kraju Środka. Ku przestrodze.

Ja i mój nos przed wypadkiem

Krótkie przypomnienie: podczas grania w piłkę z Chińczykami dostałem z łokcia w nos, polała się jucha, wracam do domu - spojrzenie w lustro - a nos krzywy.
Jeszcze tego samego dnia wczesnym wieczorem pojechaliśmy z Mynią do szpitala Chang Geng, chyba najlepszej placówki zdrowia w Xiamen, bo zarządzanej przez Tajwańczyków i zasilanej tamtejszymi doktorami. Na urazówce niezwłocznie zgłosiliśmy się do dyżurującego lekarza na badania, który od od razu wypisał mi skierowanie na rentgena. Zrobili mi zdjęcie, lekarz obejrzał i pokrętnie zaczął tłumaczyć, że "kość nosowa jest krzywa, ale na szczęście nie jest pęknięta" czy jakoś tak. Słysząc podobną diagnozę i spodziewając się tego, że skoro nos jest złamany to natychmiast będzie mi nastawiony, uznałem że złamania najzwyczajniej nie ma. W dodatku ani nie miałem krwotoku, ani mnie nawet nic nie bolało. Zostałem odesłany na konsultację do laryngologa w poniedziałek (zdarzenie miało miejsce w sobotę). Dodam, że podczas całego badania lekarz ani razu nie dotknął mojego nosa.

Po pechowym meczu z Chińczykami. Nigdy więcej...

Ze skrzywionym nosem żyłem normalnie, aż do poniedziałku. Podczas wizyta u laryngolożki, (która mojego nosa dotknęła tylko i wyłącznie na moją wyraźną prośbę) okazało się że, co prawda, z przegrodą nosową jest wszystko w porządku i nie potrzeba jakiejś poważnej interwencji, no ale nos jest krzywy (jasne!). Powiedziała mi jeszcze tyle, że jeśli chcę mieć prosty nos to muszę się poddać zabiegowi, ale i tak nigdy nie będzie on już z powrotem prosty.

Załamany wróciłem do domu. Dzięki wsparciu psychicznemu od Myni wziąłem się w garść i zadzwoniłem do znajomej, która wszystkie choroby, leki, szpitale i doktorów ma w małym palcu. Poleciła najlepszego ortopedę w Xiamen i namówiła na konsultację u niego. Zapisałem się na następny dzień, czyli wtorek. Niestety po wizycie u bardzo miłego i rzetelnego lekarza okazało się, że nie jest to jego specjalizacja i musiałem umówić się raz jeszcze, ale tym razem do chirurga plastycznego. A więc środa - wizyta u doktora He (z Tajwanu, więc tliła się iskierka nadziei). Doktor He powiedział, że zabieg trzeba zrobić jak najszybciej, zanim kość się zrośnie. Poinformował mnie o kosztach, które wyglądały tak:
- koszta zabiegu 600RMB
- koszta narkozy 3500RMB
- koszta pobytu w szpitalu (ok. 3 dni) ponad 1000RMB

Łącznie koszta zabiegu wynosiłyby 5000-6000RMB, co dla studenta jest niemałą(!) kwotą. Dlatego poprosiłem o jakąś alternatywę, przybity sumą pieniędzy jaką będę zmuszony wydać na leczenie (ubezpieczenie wygasło mi w czerwcu ub. roku, zresztą nie wiadomo nawet czy by pokrywało tego typu zabieg). Alternatywą okazało się znieczulenie miejscowe.

Dopiero wtedy, gdy wróciłem do domu, to przerażony kosztami zabiegu i powagą sytuacji zacząłem przeglądać moją kartę pacjenta i odszyfrowywać chińskie i lekraskie znaczki, wtedy sam odkryłem, że nos jest złamany. Spanikowany zacząłem przeszukiwać internet w celu znalezienia jakichkolwiek informacji na temat zabiegu, kosztów i sposobu leczenia. Dzięki temu dowiedziałem się jak wyglądają takie zabiegi w Polsce, jak się leczyć, co jest konieczne, a co nie. Dlatego też, po następnej konsultacji z doktorem He ostatecznie zdecydowałem się na tą drugą opcję, czyli zabieg ze znieczuleniem (w Polsce tego typu zabiegi wykonuje się właśnie ze znieczuleniem miejscowym) a koszta wyniosły ok. 1000RMB za znieczulenie i zabieg, po którym od razu zostałem odesłany do domu. Różnica bez porównania, a - jak się później okazało - efekt ten sam.

Razem z lekarzem ustaliliśmy datę zabiegu na poniedziałek (27.02). Cóż, miałem przed tym zabiegiem trochę strachu, bo do tej pory - a w Chinach przebywam już od ponad 6 lat - nie przydarzyło mi się absolutnie nic co wymagałoby interwencji lekarskiej (ale za to jak już się stało to na całego...). Bałem się nie tylko o efekty zabiegu, ale też że np. podadzą mi zbyt małą dawkę znieczulenia i w efekcie będę wszystko czuł. W głowie kłębiły mi się naprawdę różne myśli i aż do rozpoczęcia zabiegu nie byłem do końca pewien co mnie spotka. Ale po kolei.

Dostałem dokładną instrukcję co do przygotowania do zabiegu i w poniedziałek punktualnie zgłosiłem się do kasy, aby uiścić kaucję (takie są tu niestety realia). Potem - uprzednio przebrawszy mnie w pidżamę, zważywszy i zmierzywszy ciśnienie - zabrano mnie na salę operacyjną gdzie zostałem podłączony do kroplówki i okryty conajmniej dziesięcioma prześcieradłami ("pewnie żebym nie dał rady zwiać" - tak sobie wtedy pomyślałem). Gdy pojawił się chirurg, najpierw zrobił mi zdjęcia nosa, potem mi go porysował żelpenem, a potem znowu zrobił zdjęcia. Oczyszczono mi twarz i przygotowano do zabiegu. Ostatnią rzeczą jaką pamiętam zanim znieczulenie zaczęło działać to dialog:
[Dr. He] - I jak, czujesz już znieczulenie?
[Ja] - (lekko poddenerwowany brakiem reakcji mojego ciała na znieczulenie) He-he, nie nic nie czuje. Naprawdę nic nie czuje jeszcze. Zaraz...

Z tego co działo się później zarejestrowałem jedynie fakt napierdalania mi młotkiem w nos. Na szczęście nie bolało, mało tego - było mi to tak obojętne jak to, kto wygra kolejną edycją "Tańca z gwiazdami" - tak bardzo "odleciałem". Gdy zacząłem się już wybudzać to lekarz pokazał mi lustro i spytał czy mamy tak zostawić czy poprawić poprzez otwartą redukcję (co w praktyce oznacza, że rozcinają przegrodę nosową aby tym otworem dostać się do kości i naprostować ją od wewnątrz). Byłem już jednak na tyle przytomny, by świadomie zrezygnować z sugestii dalszego grzebania w moim nosie.

Otumanionego, z tamponadą w- i gipsem na nosie udałem sie do domu. A właściwie to zabrała mnie tam Mynia, bez której to pewnie i do domu bym sam nie trafił.
Nie jest przyjemnie mieć tampony w nosie, bo to praktycznie oznacza nieprzespane noce - albo wysycha Ci w gardle, co sprawia że budzisz się co 5 minut z uczuciem łaknienia i na dłuższą metę sprawia ból całego gardła a usta pierzchną, albo zamykają ci się usta i dusisz się przez sen.

Kilka godzin po zabiegu.

Na szczęście już w środę wyjęto mi tamponadę i zmieniono opatrunek. Wtedy też na przytomnie i trzeźwo miałem okazję ocenić prostość mojego nosa. Nawiasem mówiąc, to te tampony były tak głęboko wsadzone, że podczas ich usuwania miałem uczucie jakby mi mózg przez nos wyjmowano :/
Po wizycie i powrocie do domu poczułem się o wiele lepiej. Przez kilka dni nos i oczy były jeszcze opuchnięte (jak na zdj. poniżej), a opatrunki przezornie zmieniane codziennie. Z dnia na dzień było jednak coraz lepiej.

Opuchlizna (dwa dni po zabiegu). Za to nos prosty :]

Ostatnia wizyta u doktora He miała miejsce dzisiaj (sobota, 3.03). Zdjęto mi szwy, naklejono plasterki, a chirurg powiedział, że już nie muszę się u niego stawiać :) Nos ponoć goi się naprawdę szybko i zaskakująco dobrze, ale nie zmienia to faktu, że przez conajmniej miesiąc mam zakaz uprawiania jakiegokolwiek sportu. Oczywiście przez ten cały miesiąc muszę być super-wyczulony i uważać na nos, żeby znowu go nie pokiereszować.
Trochę bólu było, ale najważniejsze, że ze zdrowiem już wszystko w porządku. Dziękuję za wszystkie słowa otuchy i wsparcie. Wszystko powoli zaczyna juz wracać do normy :)

A tak nos wygląda dziś. Jak nowy :)

"Z nas dwoje to prędzej po sobie spodziewałabym się wykonania operacji plastycznej" - słowa wypowiedziane przez Mynię na wieść o tym, że będę miał zabieg :).

foto: Mynia